Niech sąd opinii publicznej rozstrzygnie, co jest prawdą, informacją czy dezinformacją. Do tego potrzebujemy więcej wolności słowa, więcej wolności, a już na pewno nie cenzorskiej DSA, pisze dr Norman Lewis.
Widmo krąży po Europie – nie komunizmu, ale cenzury państwowej. W imię walki z dezinformacją Komisja Europejska za pośrednictwem swojej ustawy o usługach cyfrowych (DSA) zamierza zasadniczo zmienić to, co można powiedzieć lub udostępnić w Internecie – na placu publicznym XXI wieku.
Uchwalona w zeszłym roku ustawa DSA, której główne postanowienia wejdą w życie w przyszłym miesiącu, to ustawa rzekomo mająca na celu uregulowanie kontroli Big Tech nad treściami w Internecie.
Wiele osób to przyjęło. Dziennikarka śledcza Julia Angwin dobrze to wyraziła w artykule w „New York Times”, gdzie z radością przyjęła ten „odważny eksperyment” jako „najszerszy wysiłek mający na celu sprawdzenie potęgi Big Tech”.
„Po raz pierwszy platformy technologiczne będą musiały reagować na potrzeby opinii publicznej na niezliczone sposoby” – stwierdziła.
Jednakże DSA ma niewiele wspólnego z reakcją i odpowiedzialnością społeczeństwa. Żaden obywatel Europy nie głosował za tą dyrektywą ani nawet nie miał okazji nad nią debatować. DSA zostało zaprojektowane tak, aby odpowiadać wyłącznie potrzebom niewybieralnej Komisji Europejskiej.
Wielka technologia kontra wielka publiczność
Rzekomy cel DSA, jakim jest ograniczenie kontroli Big Tech nad rynkiem publicznym, jest nieszczerą farsą. Atak na dezinformację to tylko hasło określające prawdziwy strach i wstręt elity politycznej UE do społeczeństwa, które uważa za na tyle głupie, że daje się zwieść komunikatom w mediach społecznościowych informującym, na kogo głosować, a kogo nienawidzić.
Big Tech może być folią, ale prawdziwym celem DSA jest ograniczenie dużej publiczności.
Oczywiście Komisja Europejska nie może bezpośrednio obrażać obywateli Europy. Mogą to jednak zrobić poprzez atak na Big Tech. Okradanie Big Tech za publikowanie dezinformacji to sposób na oszukanie „społeczności” w mediach społecznościowych.
Od momentu Brexitu UE forsowała pogląd, że zwyciężyły kłamstwa, a nie prawda. Podstawowym przesłaniem ówczesnego przewodniczącego Komisji Europejskiej Jean-Claude’a Junckera było to, że społeczeństwo w Wielkiej Brytanii musiało być na tyle głupie, aby wierzyć we wszystkie kłamstwa, którymi karmili ich politycy.
Juncker ostrzegł przed groźbą „galopującego populizmu” na całym kontynencie, co brzmi naprawdę przerażająco, chyba że zrozumie się, że niebezpieczeństwo polega na tym, że miliony Europejczyków zaczęły głosować na partie i polityki niezatwierdzone przez brukselskie elity.
Czy eurokraci znają swój elektorat?
Brexit, a następnie wybór Donalda Trumpa oznaczały bunt kulturowy, który wstrząsnął Brukselą do fundamentów. Genezą DSA jest niemal całkowite odrzucenie wartości elit rządzących przez znaczną część elektoratu.
Zamiast kwestionować swoje odgórne wartości i technokratyczny menadżeryzm, elita UE skupiła się na mądrości pozwalającej zbuntowanym masom na osądzanie ich od dołu.
Wyciągnięto wniosek, że muszą kontrolować to, co Europejczycy mogą przeczytać, zobaczyć lub usłyszeć, jeśli chcą uniknąć podobnych „błędów” w przyszłości. Dlatego DSA.
DSA instytucjonalizuje narrację, że media społecznościowe są odpowiedzialne za wzrost populizmu w Europie. Eurokraci szczerze wierzą, że europejski elektorat to łatwowierne, apatyczne pionki zdane na łaskę internetowych trolli i botów i dlatego należy go chronić dla ich własnego dobra.
Zdradza to ukrytą defensywność machiny brukselskiej i jej wątły autorytet wśród europejskiego elektoratu.
Ich ledwie ukrywana pogarda dla mas wyraża się w chęci regulowania myśli i działań elektoratu poprzez kontrolowanie treści w mediach społecznościowych. Przywódcy UE jako władcy marionetek zgrabnie podsumowują swoją pogardę dla europejskiego elektoratu.
Kto obserwuje obserwatorów?
Defensywność Brukseli również podsyca potężną dynamikę autorytarną. DSA przypomina system licencyjny Korony Angielskiej z XVI i XVII wieku, w którym nic nie mogło być legalnie drukowane bez zgody Izby Gwiezdnej, tajnego sądu królewskiego doradców i sędziów oraz oficjalnej firmy papierniczej.
Dzisiejsza Izba Gwiazd Komisji Europejskiej oraz jej niewybrani i niewybrani sygnaliści dezinformacji będą pełnić rolę sędziów, ławy przysięgłych i katów w policyjnych mediach społecznościowych.
Wracamy do starożytnego Rzymu, kiedy poeta Juvenal w swoich satyrach zadał pytanie „Quis custodiet ipsos custodes?”: kto będzie obserwował obserwatorów?
Jeśli ktoś wątpi w cenzuralną, autorytarną dynamikę DSA, niedawne zachowanie europejskiego komisarza ds. rynku wewnętrznego Thierry’ego Brettona powinno dać mu do myślenia.
Podczas niedawnej wizyty w Dolinie Krzemowej komisarz oświadczył na wzór króla Ludwika XIV: „Jestem egzekutorem. Reprezentuję prawo, które jest wolą państwa i narodu”.
W następstwie zamieszek, które ogarnęły Francję na początku tego miesiąca, unijny technokratyczny Król Słońce oświadczył we francuskiej telewizji, że od 25 sierpnia sieci społecznościowe będą zobowiązane do natychmiastowego usuwania treści uznanych za „treści nienawistne” lub „(treść) który wzywa do buntu” pod karą natychmiastowego wydalenia z Francji w przypadku niezastosowania się.
Co ciekawe, niewiele komentarzy dotyczyło brukselskiego komisarza, a nie polityka wybranego we Francji, zachowującego się jak przywódca Korei Północnej i grożącego zakończeniem wszelkiej debaty publicznej na temat głęboko niepokojącego rozwoju sytuacji w kraju po prostu poprzez ograniczenie możliwości wolności słowa we Francji.
Powinniśmy móc powiedzieć w Internecie, co chcemy
UE zawsze twierdzi, że stoi na straży europejskich wartości. DSA podtrzymuje boskie prawa Komisji Europejskiej do regulowania tego, co można, a czego nie można powiedzieć w Internecie.
Ale Europa musi powrócić do wartości Barucha Spinozy, Wielkiego Holendra Oświecenia, który położył moralne i intelektualne ramy dla współczesnych idei wolności.
Przełomowe epitafium wolności słowa Spinozy: „w wolnym państwie każdy człowiek może myśleć, co mu się podoba i mówić, co myśli” – które zakłada, że wszyscy mamy zdolność osądzania, co jest prawdą, a co fałszem – jest tym, co Europa musi przyjąć.
Niech sąd opinii publicznej rozstrzygnie, co jest prawdą, informacją czy dezinformacją, a nie Big Tech i nieodpowiedzialna Komisja Europejska. Do tego potrzebujemy więcej wolności słowa, więcej wolności, a już na pewno nie cenzorskiej DSA.