Rządzący autorytarni zasadniczo podważyli demokrację, w tym proces wyborczy. Aby zwyciężyła opozycja demokratyczna, niemal cudem będzie – pisze Wojciech Sadurski.
Choć nie da się dziś przewidzieć, kto za kilka tygodni wygra wybory parlamentarne w Polsce, jedno jest pewne: nie będą to uczciwe wybory.
Być może za darmo, ale niesprawiedliwie. Prawicowi populistyczni urzędnicy przechylili szanse, w wyniku czego opozycji odmówiono równych szans w walce wyborczej. I to nawet nie jest blisko.
Wybory, które odbędą się 15 października, zadecydują o przyszłości Polski – a przy okazji Unii Europejskiej i szerzej Europy – na wiele lat, a może nawet dziesięcioleci.
W przypadku reelekcji urzędującego PiS lub PiS, populistyczno-autorytarny reżim w Polsce od 2015 roku wejdzie w fazę komfortowej konsolidacji.
Po dwóch kolejnych wyborach parlamentarnych i prezydenckich w ciągu ostatnich ośmiu lat lider PiS Jarosław Kaczyński będzie na dobrej drodze, by naśladować swój wzór do naśladowania, węgierskiego Viktora Orbána.
Czy Pis może przechylić wyścig w martwym punkcie na swoją korzyść?
Jak Kaczyński i jego najbliżsi współpracownicy jasno dali do zrozumienia, że jego partia potrzebuje trzeciej kadencji z rzędu, aby dokończyć „reformy” — czytaj: wychwycić lub zniszczyć ostatnie pozostałe ślady pluralizmu i niezależności instytucjonalnej, takie jak niektórzy krnąbrni sędziowie czy prywatne media i organizacje pozarządowe krytyczne wobec elity rządzącej.
Polska radykalnie rozluźni więzi z UE, być może aż do „Polexitu”.
Jeśli ktoś chce zobaczyć zarys programu Kaczyńskiego na trzecią kadencję, dzisiejsze Węgry dają dobry wgląd w – według słów Kaczyńskiego – scenariusz „Budapesztu w Warszawie”. To nie jest ładny obraz.
Wyników wyborów nie można dziś przewidzieć: jest zbyt blisko, aby orzekać. PiS wraz ze swoim prawdopodobnym partnerem koalicyjnym rządowym, skrajnie prawicową Konfederacją, czyli Konfederacją, osiąga w sondażach mniej więcej tyle samo, co trzy partie opozycji demokratycznej razem wzięte: centrowa Koalicja Obywatelska, Lewica i centroprawicowa Trzecia Droga, czyli Trzeci sposób.
Jednak marginalną przewagę opozycji demokratycznej można łatwo zniweczyć specyfiką systemu wyborczego, który penalizuje rozdrobnione opozycje – tak jak to niestety jest z demokratami w Polsce.
Co ważniejsze, prawdopodobnie zostanie ona wypatroszona przez to, jak PiS w dużym stopniu wypaczył szanse na swoją korzyść.
Referendum wśród wyborów?
Główną brudną sztuczką jest łączenie wyborów parlamentarnych z „referendum”: propagandowym oszustwem i bezwstydnym wyłudzaniem pieniędzy.
Referendum, które odbędzie się w tym samym czasie i w tych samych miejscach co wybory, będzie składać się z czterech pytań – wszystkie obciążone i wszystkie oparte na fałszywych przesłankach faktycznych.
Na przykład pojawia się pytanie o przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów w wyniku „mechanizmu przymusowej relokacji narzuconego przez europejską biurokrację”. Pozostałe trzy pytania referendalne są podobnie nieszczere.
Żadne z pytań nie jest zadawane w dobrej wierze i żadne nie ma na celu uzyskania powszechnej odpowiedzi na temat ustawodawstwa rozważanego przez rząd lub opozycję.
To niczyja polityka, ale referendum sugeruje ostry wybór między rządem, który je potępia, a opozycją, której PiS je fałszywie przypisuje.
W tym sensie istnieje ścisły związek pomiędzy kampanią wyborczą a pytaniami referendalnymi.
Referendum służy wzmocnieniu wszystkich obaw, które PiS wykorzystuje w swojej kampanii. Nie różni się ona od tej kampanii, ale stanowi jej nieodłączną część.
Wprowadzone w ostatniej chwili zmiany w ordynacji wyborczej i przeciążenie komisji wyborczych w diasporze
Rzecz jednak w tym, że referendum otwiera praktycznie nieograniczone możliwości finansowania kampanii. PiS ma dostęp do większych aktywów finansowych niż opozycja, przejmując wszystkie kluczowe branże państwowe.
Istnieją jednak pewne ograniczenia kampanii, nad którymi czuwa Komisja Wyborcza, i które dotyczą wyborów, ale nie referendów.
Zatem pod przykrywką kampanii referendalnej praktycznie nieograniczone środki trafią na kampanię wyborczą PiS.
To nie wszystko. Na jedenastą godzinę przed wyborami PiS przeforsował zmianę regulaminu okręgów wyborczych, tworząc wiele nowych okręgów na wsiach i w małych miasteczkach.
To nic innego jak gerrymandering: wieś i małe miasteczka są głównym rezerwuarem politycznego poparcia PiS.
Jednocześnie PiS utrudnia Polakom, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Europie Zachodniej, gdzie żyje najwięcej Polaków na emigracji, głosowanie i liczenie ich głosów.
Komisje wyborcze w takich miejscach jak Londyn czy Dublin będą przeciążone wyborcami, ale zgodnie z nowymi przepisami komisje będą musiały działać w bardziej czasochłonny sposób – wszyscy członkowie komisji muszą przyjrzeć się każdej karcie do głosowania, pojedynczo czasu — i muszą wypełnić wszystkie dokumenty w ciągu 24 godzin.
Symulacje pokazują, że w niektórych okręgach będzie to praktycznie niemożliwe, zwłaszcza przy dodatkowym wysiłku niezbędnym do obsługi referendum.
I tak, zgadliście: w ostatnich latach polska diaspora w Wielkiej Brytanii i innych krajach UE głosowała głównie na partie antyPiS.
„Nikt nie da wam tyle, ile może obiecać PiS”
Dobra, staromodna polityka beczek wieprzowych jest w pełnym rozkwicie: od późnej wiosny tego roku PiS rzuca swoim zwykłym klientom prezenty i z biegiem czasu szybkość i wielkość tych prezentów wzrosła wykładniczo.
Podwyższenie dotacji rodzinnych, dodatkowa miesięczna emerytura dla emerytów (tzw. 14. emerytura), absurdalna obniżka stóp procentowych przez służalczy bank centralny, sztucznie zaniżony poziom cen benzyny, utrzymywany wbrew światowym trendom przez kontrolowany przez państwo koncern naftowy Orlen — jakkolwiek to nazwiesz, oni to dadzą.
Długoterminowe katastrofalne skutki tej polityki się nie liczą; liczy się natychmiastowa satysfakcja elektoratu.
Jak mówi polskie przysłowie: „Nikt nie da tyle, ile PiS obiecuje”.
Główna nierównowaga występuje jednak na scenie medialnej. Media publiczne w Polsce są „publiczne” tylko z nazwy i ze źródła ich finansowania – z pieniędzy podatników.
W swojej treści są to jednostronne, agresywne rządowe ekipy propagandowe skierowane przeciwko opozycji.
Trudno opisać wulgarność i stronniczość TVP – nadawcy kontrolowanego przez państwo, mającego monopol na niektórych obszarach kraju; zwłaszcza w okresie przedwyborczym staje się nieustanną machiną propagandy wyborczej.
„Ustawa o usunięciu Tuska”
Nadaje wszystkie oficjalne wydarzenia PiS, w tym przemówienia Kaczyńskiego, ale nigdy nie transmituje na żywo wiecu opozycji z liderem głównej partii opozycji Donaldem Tuskiem.
Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, w niedawnym, losowo wybranym dniu Tusk pięciokrotnie pojawiał się w głównych wieczornych wiadomościach TVP, zawsze w negatywnym świetle (w tym historyczne zdjęcie z rosyjskim Władimirem Putinem), natomiast Kaczyński pojawiał się osiem razy, zawsze pozytywnie przedstawiony.
To długa lista, ale warto wspomnieć także o „Ustawie o usunięciu Tuska”: powołaniu sądu kangurowego, którego zadaniem będzie wykazanie, że lider głównej partii opozycji działał pod wpływem Rosjan.
Czcigodna Komisja Wenecka ostrzegała już, że nowe ciało może stać się narzędziem eliminowania przeciwników politycznych.
Jest to narzędzie, które Kaczyński może w każdej chwili uruchomić, jeśli sondaże wypadną dla niego źle. Nie wspomniałem też o nowej Izbie Sądu Najwyższego, w której zasiądą wyłącznie sędziowie wybrani przez partię rządzącą, do której będzie należało ostatnie słowo w sprawie legalności wyników wyborów.
Do tego dochodzi jeszcze kwestia nielegalnego wykorzystania przez tajne służby urządzeń inwigilacyjnych, takich jak oprogramowanie szpiegowskie Pegasus, przeciwko opozycji.
Czy zwycięstwo opozycji byłoby cudem?
Zatem niezależnie od wyniku wyborów w Polsce, o którym usłyszycie 15 października lub tuż po nim, pamiętajcie, że pole wyboru będzie mocno przesunięte na korzyść obecnych władców.
Rządzący autorytarni zasadniczo podważyli demokrację, w tym proces wyborczy.
Aby zwyciężyła opozycja demokratyczna, potrzebny będzie niemal cud. Ale może nie jest to beznadziejne.
Cuda się zdarzają, zwłaszcza w Polsce.