Europejscy politycy centrowi są odcięci od zdesperowanych wyborców wyczerpanych pozornie trwałymi kryzysami i chcą tylko, żeby ich słuchali.
Jamie Dettmer jest redaktorką opinii w TylkoGliwice Europe.
Keir Starmer, przywódca brytyjskiej Partii Pracy, powiedział w zeszłym tygodniu w podcaście Power Play TylkoGliwice, że kilkakrotnie rozmawiał z byłym prezydentem Stanów Zjednoczonych Barackiem Obamą. „Jest wnikliwym obserwatorem brytyjskiej polityki” – powiedział Starmer.
„Myślę, że zawsze warto przetestować moje pomysły na ludziach, którzy wygrali wybory” – dodał.
Rzeczywiście, podczas swojej kadencji Obama był popularny w Wielkiej Brytanii. Nawet wiele lat po opuszczeniu Białego Domu były prezydent cieszył się wysokimi ocenami w Wielkiej Brytanii, gdzie według sondażu YouGov z 2019 r. stał się siódmym najpopularniejszym brytyjskim politykiem zagranicznym.
Jednak pomimo całej swojej popularności i sprytu politycznego Obama nie mógł pomóc ówczesnemu premierowi Davidowi Cameronowi w powstrzymaniu brexitu – pomimo niezastrzeżonej i prawdopodobnie nierozważnej interwencji publicznej na kilka tygodni poprzedzających referendum. Nie docenił populistycznego gniewu, który wypchnął Wielką Brytanię z UE – podobnie jak wielu polityków głównego nurtu po drugiej stronie Atlantyku nie zrozumiało, że wstrząsy, które miały miejsce pod ich stopami przez cały 2016 rok, były zapowiedzią nadchodzącego politycznego trzęsienia ziemi.
A teraz w Europie pojawiają się oznaki wskazujące, że zbliża się kolejna zmiana sejsmiczna, a gromadząca się populistyczna burza jest tą, którą politycy centrowi i establishmentowi zaczęli traktować poważnie zbyt późno.
Bezpośrednio po Brexicie i wyborze byłego prezydenta USA Donalda Trumpa w 2016 r. wiele osób zastanawiało się, jak mogło do tego dojść. Obydwa zostały przez wielu odrzucone jako niepojęte, ponieważ centrowi politycy po lewej i prawej stronie wierzyli, że świat nie może zostać wywrócony do góry nogami tak gwałtownie, że to, co znajome, nie może stać się tak bardzo obce.
Jednak w dużej mierze oba wydarzenia były krzykiem protestu tych, którzy pozostali; tych, którzy czuli się pomijani i wykluczeni z korzyści płynących z globalizacji i słusznie okiełznani lekceważeniem ze strony w dużej mierze zamożnych polityków metropolitalnych, którzy zasadniczo podzielali nieubłagany konsensus technokratyczny, pomimo pewnych różnic stronniczych.
A teraz możemy dodać tych, którzy szybko pozostają w tyle lub martwią się, że wkrótce to nastąpi, do tych wściekłych, pozostawionych w tyle, doświadczanych i nadal doświadczanych przez rosnące koszty energii w gospodarstwach domowych i wysoką inflację, która sprawia, że zakupy spożywcze stają się coraz trudniejsze na które stać, oraz płace, które po prostu nie nadążają. A wszystko to nakłada się na społeczną traumę związaną z pandemią wirusa koronowego obejmującą ograniczenia i blokady, ponownie ogólnie podyktowane niekwestionowanym konsensusem technokratycznym, który, z perspektywy czasu, spowodował, że pewne rzeczy uległy poważnemu zepsuciu, pogłębiając cierpienia i szkody gospodarcze.
W Niemczech w ciągu ostatnich kilku miesięcy można było zaobserwować bezlitosny wzrost popularności prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec, która zyskuje coraz większe poparcie nie tylko w swoich tradycyjnych redutach na wschodzie, ale także na zachodzie, co czyni ją drugą najpopularniejszą partią w kraju .
Tymczasem flamandzki nacjonalista Vlaams Belang pozostaje daleko przed wszystkimi swoimi politycznymi rywalami we Flandrii. Na Słowacji lewicowa, populistyczna partia Smer byłego premiera Roberta Fico prowadzi w sondażach przed głosowaniem parlamentarnym, które odbędzie się w ten weekend. I pomimo skandalicznej przeszłości skrajnie prawicowa Partia Wolności jest obecnie wiodącą siłą polityczną w Austrii, co stwarza perspektywy, że pewnego dnia będzie mogła przewodzić narodowi.
W Polsce rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość również pozostaje na czele przed wyborami powszechnymi w przyszłym miesiącu i może zakończyć się utworzeniem nowego rządu przy wsparciu skrajnie prawicowej Konfederacji – partii oferującej libertariańską wizję przyszłość z niskimi podatkami, ale którego luminarze mają historię antysemityzmu, bigoterii i mizoginii.
I oczywiście przełom wyborczy dla konserwatywnych nacjonalistów na kontynencie nastąpił w zeszłym roku we Włoszech wraz ze zdecydowanym zwycięstwem prawicowej koalicji pod przewodnictwem Giorgii Meloni – zwycięstwem, które rozpięło „czerwony pas” kraju, niegdyś najbardziej niezawodny lewicowych regionach środkowych Włoch.
Wydaje się, że tylko w Wielkiej Brytanii centrolewicowa Partia Pracy przetrwa nadchodzącą burzę. Jednak Wielka Brytania pozostaje wyjątkiem na ogólnym kierunku podróży po Europie, głównie dzięki długowieczności rządów konserwatystów i skrótowi opery mydlanej, którą partia zrobiła z praktycznie wszystkiego, czego się dotknęła.
Skąd więc ten zwrot w kierunku populistycznego i konserwatywnego nacjonalisty, prawda?
Centryści aż nazbyt szybko oskarżyli populistów o wykorzystywanie kwestii takich jak zmiana klimatyczna, imigracja, dezorientacja kulturowa, lęki tożsamościowe i spadek kosztów utrzymania jako broni. Wskazują na dezinformację i demagogiczną manipulację, mówiąc niemal tak, jakby wyzwania i lęki, przed którymi stoją zwykłe rodziny tu i teraz, były wymyślone lub wyolbrzymione, pomijając rosnącą przepaść między codziennymi troskami z jednej strony a polityką centrową i krzyżowymi z drugiej strony konsensus partyjny.
Kiedy Starmer rozmawiał z TylkoGliwice, miało to miejsce na marginesie Szczytu Globalnej Akcji Postępu w Montrealu – zgromadzenia centrolewicowych polityków, w tym kilkunastu obecnych i byłych przywódców krajowych. Kilku z nich przytoczyło tam politykę Trzeciej Drogi ukształtowaną ćwierć wieku temu przez byłego brytyjskiego premiera Tony’ego Blaira i byłego prezydenta USA Billa Clintona, mówiąc o perspektywach kolejnego „postępowego momentu”.
Kiedy jednak dyskutowali, jak zamienić zmiany klimatyczne, imigrację i aktywną politykę przemysłową w głosy, nie słychać było zbyt wiele nieudawanej samokrytyki, a dyskusja na temat rosnącej przepaści między ich partiami a ogromnymi grupami wyborców była jedynie marginalna. — nawet ich tradycyjni zwolennicy. Niewiele było też dowodów na poważne ukształtowanie się trzeciej drogi.
Blair był również obecny w Montrealu, ale tak naprawdę ostrzegał przed rosnącym rozdźwiękiem od czasu brexitu i wyboru Trumpa. Już w 2017 roku powiedział: „W tej chwili rozsądną rzeczą dla polityków jest zastanowienie się, jak pozostać po stronie ludzi” i przestrzegł, że „grupy wyborców” widzą zagrożenia, a nie możliwości, i że „ martwią się także kulturowo zmieniającą się naturą ich społeczeństwa i martwią się ekonomią”.
Niedawno jego instytut podniósł również alarm w związku z groźbą odłączenia, jeśli chodzi o zero netto, a dokładniej o szybkość osiągnięcia tego celu, związane z tym koszty i dodatkowe wydatki, jakie narosną gospodarstwa domowe borykające się z trudnościami. Populiści mają dobrą pozycję, aby wykorzystać tę narastającą reakcję, ponieważ sondaże pokazują, że przeważająca większość uważa zmianę klimatu za poważny problem i wspiera ekologiczne polityki mające na celu jego rozwiązanie, jednak ich poparcie spada, gdy te polityki wejdą w życie, a ludzie zaczną doświadczać dodatkowych obciążeń lub widzę, że wkrótce to nastąpi.
Instytut poradził, że jeśli społeczeństwo ma zostać wzięte pod uwagę, polityka ekologiczna musi obejmować obszary o najwyższych emisjach, umożliwiać zarządzanie kosztami i wykazywać wymierne korzyści zarówno jednostkom, jak i społeczeństwu, argumentując, że rządy powinny „wprowadzić zachęty do dokonywania ekologicznych wyborów, w tym taryf gwarantowanych lub programów złomowania samochodów i kotłów gazowych.” „Pozytywna transformacja oparta na popycie, a nie ta, którą zapewniają zakazy i kary finansowe, będzie miała większe szanse na akceptację społeczną” – stwierdzono.
Jednak rządy centrowe reagowały zbyt wolno i choć nie rezygnują z zerowej sieci netto, zaczynają teraz ponownie zastanawiać się nad swoimi planami, jak to osiągnąć. (Dlaczego nie skorzystali z aluzji z niefortunnej propozycji prezydenta Francji Emmanuela Macrona z 2018 r. dotyczącej podwyższenia podatków od paliwa i wynikającej z tego zamieszania w sprawie „żółtych kamizelek” pozostaje tajemnicą).
A to chaotyczne i fragmentaryczne wycofywanie planów – obejmujące w niektórych przypadkach opóźnienie wycofywania kotłów na paliwa kopalne lub, w przypadku Wielkiej Brytanii, także wprowadzenie pięcioletniego opóźnienia w zakazie sprzedaży nowych samochodów na benzynę i olej napędowy – ma posmak paniki i wydaje się równie nieprzemyślany i chaotyczny, jak pierwotne plany były zbyt obciążające i źle ocenione pod względem okrucieństwa.
I to raczej nie budzi zaufania ani nie świadczy o stabilności – raczej świadczy o oportunizmie, o który centrum oskarża populistów.