Belgia, Holandia i Luksemburg często w Brukseli uderzają ponad siły, twierdząc, że UE pełni potężną rolę. Być może to się wkrótce zmieni.
Małe kraje mają czasami największe ambicje.
Po dziesięciu latach przewodzenia Wielkiemu Księstwu, liczącemu zaledwie 650 000 mieszkańców, luksemburski premier Xavier Bettel stoi przed niepewną przyszłością.
Sondaże sugerują, że w nadchodzących wyborach powszechnych w ten weekend walczy on z przeciwnościami losu, a Chrześcijańsko-Społeczna Partia Ludowa (CSV) jest na dobrej drodze do wyrzucenia liberałów Bettela z rządu.
Jeśli przegra wybory, dołączy do zatłoczonego grona nowo bezrobotnych byłych przywódców i innych potencjalnych kandydatów ubiegających się o jedne z największych stanowisk w polityce Unii Europejskiej.
Wielu z nich, podobnie jak Bettel, pochodzi z małej grupy sąsiadujących krajów zwanych Beneluxem (Belgia, Holandia i Luksemburg).
Trzy kraje Beneluksu znalazły się wśród sześciu krajów założycielskich UE. Od dawna cieszyli się, jak twierdzą niektórzy, nadmiernym wpływem na sposób zarządzania blokiem przez dziesięciolecia, jakie upłynęły od jego powstania, łącznie z zajmowaniem wielu cenionych stanowisk na szczycie instytucji UE.
Charles Michel, były premier Belgii, jest obecnie przewodniczącym Rady Europejskiej reprezentującym państwa członkowskie. Jean-Claude Juncker, poprzednik Bettela w Luksemburgu, był do 2019 r. przewodniczącym organu wykonawczego UE, Komisji Europejskiej.
Jeszcze przed ogłoszeniem wyników wyborów nazwisko Bettela już krąży, gdy dyplomaci i urzędnicy biorący udział w brukselskiej grze wojennej mającej na celu masowy podział najważniejszych stanowisk pracy, który nastąpi po czerwcowych wyborach europejskich.
Tradycyjnie rozwiązywanie tej zagadki jest długim procesem prowadzącym do wysoce politycznych sporów na temat umów na zapleczu, w których przydzielane są najwyższe stanowiska.
Potencjalnym otwarciem dla Bettela mogłaby być rola głównego dyplomaty UE, oficjalnie nazywanego Wysokim Przedstawicielem Unii do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa.
Bettela ostatni wycieczki podróż na Bałkany została odnotowana w kręgach dyplomatycznych, podobnie jak jego dwudniowa podróż na spotkania europejskich przywódców w Granadzie zaledwie kilka dni przed wyborami odbywającymi się w ten weekend.
Teoretycznie Bettel mógłby w oczywisty sposób nadawać się na stanowisko wysokiego przedstawiciela. Po dziesięciu latach uczestnictwa w dziesiątkach posiedzeń Rad Europejskich zna wrażliwość pozostałych 26 stolic w kwestiach polityki zagranicznej.
Ale są też wątpliwości. Główny dyplomata UE musi ostrożnie oceniać swoje słowa i być może nie to jest największą siłą Bettela.
„Bettel jest politykiem dość emocjonalnym” – powiedział urzędnik krajowy, który obserwował Bettela podczas kilku posiedzeń Rady Europejskiej. „To ożywia europejskie debaty, ale wydaje się, że po jego stronie jest sporo improwizacji”.
Drugi dyplomata, który również od lat uważnie śledzi spotkania przywódców, powiedział, że Bettel często zachowuje się zabawnie podczas szczytów za zamkniętymi drzwiami. Ale dyplomaci mogą mieć kłopoty, żartując publicznie.
Na przykład podczas dyskusji na temat konieczności finansowania przez UE ogrodzeń powstrzymujących migrantów, mocno wspieranej przez Warszawę, Bettel zażartował, że polski premier Mateusz Morawiecki jest „przeciwny penetracji”.
Spekulacje na temat Bettela nie kończą się na roli dyplomaty. Wysuwano go także jako potencjalnego kandydata do przejęcia od Michela stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej.
Rzecznik Bettela upierał się, że jako czołowy kandydat swojej partii w wyborach „przekłada się to wyraźnie na chęć pozostania premierem przez kolejne lata i dalszego pełnienia tej funkcji dla kraju”.
Może pojawić się konkurencja.
Premier Holandii Mark Rutte powiedział, że odejdzie z polityki wewnętrznej po listopadowych wyborach, w związku z upadkiem jego rządu w lipcu. Jako jeden z najdłużej urzędujących przywódców w Europie Rutte był łączony z wieloma czołowymi stanowiskami, w tym z szefem NATO.
Ustępujący premier mówił już wcześniej, że nie jest zainteresowany podejmowaniem tak dużej roli międzynarodowej, a bliscy mu urzędnicy zapewniają, że pogląd ten się nie zmienił. Jednak wielu polityków zaprzeczyło swemu zainteresowaniu, by w późniejszym terminie nakłonić ich do kandydowania.
Wicepremier Holandii Sigrid Kaag to kolejna liberałka wycofująca się z holenderskiej polityki wewnętrznej. Nazwisko Kaaga, byłego najwyższego dyplomaty ONZ i ministra spraw zagranicznych, krążyło także latem w związku z jego stanowiskami w Brukseli.
Obecny premier Belgii Alexander De Croo jest często sprawdzany przez unijnych dyplomatów podczas rozmów o najlepszych kandydatach na stanowisko, na przykład na stanowisko potencjalnego szefa polityki zagranicznej. De Croo zaprzecza, jakoby był zainteresowany, zwłaszcza że musi poprowadzić swoją partię do przyszłorocznych wyborów w Belgii, które odbędą się w tym samym dniu co wybory do Parlamentu Europejskiego.
„Skupia się teraz całkowicie na polityce belgijskiej” – powiedział belgijski urzędnik zapytany o zainteresowanie De Croo objęciem stanowiska głównego dyplomaty UE. „Bez względu na wszystko, w żaden sposób nie jest zainteresowany tą pracą”.
Dyplomaci twierdzą jednak, że skoro Belgia będzie sprawować rotacyjną prezydencję Rady w pierwszych miesiącach przyszłego roku, w okresie poprzedzającym wybory europejskie, będzie miał dogodne podium na scenie UE, co zwiększy jego szanse na zabezpieczenie roli międzynarodowej .
Przy tak dużej liczbie liberalnych kandydatów w samej grupie Beneluksu niektórzy zaczynają się zastanawiać, czy tym trzem małym krajom w ogóle należy przyznać jakieś najwyższe stanowiska.
Dzięki Junckerowi, Michelowi i byłemu przewodniczącemu Rady Europejskiej Hermanowi Van Rompuyowi kraje Beneluksu miały swój udział. Pochodzący z mniejszych państw bloku byli przywódcy Beneluksu byli postrzegani jako osoby potrafiące osiągnąć kompromis, dobrze znające wiele języków i już przyzwyczajone do machiny politycznej UE.
Jednak kraje Beneluksu nie powinny uważać tych historycznych korzyści za coś oczywistego, ostrzegają dyplomaci z innych krajów UE.
Przywódcy Europy Środkowo-Wschodniej, jak premier Estonii Kaja Kallas, dali już wyraźnie do zrozumienia, że ich zdaniem nadszedł czas, aby szerzej rozszerzyć sieć. Obecnie na szczycie trzech głównych instytucji UE nie ma żadnego Europejczyka ze Wschodu.