O nas
Kontakt

Czas kończy się dla Olafa Scholza

Laura Kowalczyk

Czas kończy się dla Olafa Scholza

BERLIN — Pytanie nie brzmi teraz, czy rząd kanclerza Olafa Scholza przetrwa, ale jak długo.

W niedzielę wieczorem Niemcy stanęli w obliczu wyraźnego podzielonego ekranu: gdy prezydent Francji w odpowiedzi na miażdżącą porażkę skrajnej prawicy w wyborach europejskich oznajmił zamiar rozwiązania Zgromadzenia Narodowego, ich własny kanclerz dokonał aktu zniknięcia.

Scholz, największy przegrany wieczoru, pojawił się w siedzibie swojej partii, żeby zrobić kilka selfie, po czym zniknął, zostawiając nie do pozazdroszczenia zadanie wyjaśnienia najgorszego wyniku swoich socjaldemokratów w wyborach federalnych od ponad stu lat.

Jeśli Scholz wierzył, że uda mu się uniknąć rozliczenia po tym, jak jego partia została upokarzająco upokarzana na trzecim miejscu przez skrajnie prawicową partię Alternatywa dla Niemiec (AfD), to prawdopodobnie się myli, podobnie jak większość rekonstruktorów. Scholz twierdzi, że nie przewiduje się przedterminowych wyborów, ale prawdopodobnie nie zależy to od niego.

„Faktem jest, że rząd koalicyjny został przegłosowany i Olaf Scholz musi wzywać do nowych wyborów, tak jak Macron” – powiedział po wyborach w niemieckiej telewizji publicznej premier Bawarii Markus Söder.

Nawet komentator lewicowego „Die Zeit” nawoływał do rozpisania nowych wyborów już latem tego roku. „Podobnie jak we Francji, wybory europejskie były wotum nieufności dla rządu” – napisał Alan Posener.

Choć nie ma konkretnych planów zwołania takiego głosowania, starsi parlamentarzyści z trójpartyjnej koalicji Scholza mówią TylkoGliwice, że przygotowują się na taką ewentualność.

Pomimo najlepszych wysiłków obozu Scholza, aby go chronić, nie można zaprzeczyć, że niedzielny wynik wyborów – który pokazał, że tylko 31 procent Niemców poparło jedną z trzech partii niemieckiej koalicji przy rekordowej frekwencji – okazał się fiaskiem.

Zaledwie dwa i pół roku po jego kadencji skłócony rząd Scholza osiągnął punkt krytyczny. Nękany walkami wewnętrznymi i – zdaniem większości krytyków – zwykłą niekompetencją – Scholz stał na czele najbardziej niepopularnego rządu we współczesnej historii Niemiec, a ponad dwie trzecie Niemców wyraziło niezadowolenie z koalicji. Jego osobisty poziom akceptacji również ustanowił negatywny rekord – ponad 70 procent Niemców jest niezadowolonych z pracy, którą wykonał.

Po złym zarządzaniu przełomową reformą mającą na celu przeniesienie infrastruktury ciepłowniczej Niemiec z paliw kopalnych na energię odnawialną rząd Scholza poniósł upokarzającą porażkę z rąk Sądu Najwyższego kraju, który orzekł, że jego budżet jest niezgodny z konstytucją. Decyzja z listopada pozbawiła koalicję dziesiątek miliardów euro, na które liczyła na sfinansowanie reszty swojego programu.

Od tego czasu w sojuszu trwa spór, a dwie lewicowe partie, Partia Socjaldemokratyczna (SPD) Scholza i Zieloni, toczą nieustanną walkę z fiskalnie konserwatywną Wolną Partią Demokratyczną (FDP), na czele której stoi minister finansów Christian Lindner.

Mówiąc prościej, SPD i Zieloni chcą wydawać więcej pieniędzy, a FDP, powołując się na konstytucyjny hamulec zadłużenia Niemiec (i własną ortodoksję fiskalną), mniej.

Ten impas z pewnością osiągnie punkt kulminacyjny w nadchodzących tygodniach, gdy partie koalicyjne przystąpią do ostatniej rundy negocjacji w sprawie budżetu na rok 2025. Strony chcą osiągnąć porozumienie na początku lipca, przed przerwą wakacyjną, jednak biorąc pod uwagę, że wszystkie strony depczą po piętach, próbując ratować swój polityczny los, osiągnięcie porozumienia wydaje się mało prawdopodobne.

SPD i Zieloni chcą wydawać więcej pieniędzy. | Axela Heimkena/Getty Images

Brak kompromisu mógłby dać FDP, która od początku była outsiderem w koalicji, szansę na wyjście z sojuszu. Pomimo utrzymujących się napięć w tak fundamentalnych kwestiach, jak budżet, FDP niechętnie zmienia decyzję w obawie przed rozgniewaniem wyborców.

Jednak po fatalnych wynikach SPD i Zielonych w wyborach do UE rachunek polityczny FDP mógł się zmienić.

W większości systemów parlamentarnych niepisane zasady demokratycznego przyzwoitości zmusiłyby przywódcę kraju do rozpisania nowych wyborów po miażdżącej porażce, jaką Scholz poniósł w niedzielę.

Inaczej jest w Niemczech. Na dobre i na złe, niemieckich rządów prawie nie da się zabić.

Aby uniknąć powtórzenia chaotycznej polityki epoki weimarskiej, która przyczyniła się do powstania nazistów, twórcy powojennej Ustawy Zasadniczej w Niemczech starali się zapewnić stabilność poprzez stworzenie systemu politycznego wymagającego szybkiego rozwiązywania konfliktów z jak najmniej zakłóceń.

W związku z tym postawili wysoko poprzeczkę przed przedterminowymi wyborami. W Niemczech istnieją dwie możliwości uzyskania wotum zaufania. W ramach pierwszego, zwanego „konstruktywnym wotum nieufności”, parlament może usunąć kanclerza, ale tylko pod warunkiem, że w ciągu 48 godzin przegłosuje jego następcę.

Biorąc pod uwagę, że głównym problemem obecnej koalicji jest niemożność porozumienia się partii, a nie kanclerza, taki kurs wydaje się mało prawdopodobny.

W drugim scenariuszu kanclerz może zarządzić wotum zaufania, co zwykle odbywa się ze względów taktycznych, takich jak doprowadzenie do porządku swojej koalicji poprzez powiązanie wotum zaufania z ważnym aktem prawnym.

Były kanclerz SPD Gerhard Schröder zrobił to na przykład w 2001 roku, łącząc kontrowersyjną propozycję wysłania niemieckiego wojska do Afganistanu po atakach z 11 września, czemu sprzeciwiało się wielu członków jego koalicji, z własną przyszłością jako kanclerza. On zwyciężył.

Część Bundestagu uważa, że ​​Scholz mógłby wykonać taki ruch budżetowy, aby wymusić rękę FDP. Byłoby to jednak ryzykowne, ponieważ FDP mogłaby również wykorzystać głosowanie do skierowania się do wyjścia. W przypadku przegranej Scholza do prezydenta należałaby decyzja o rozpisaniu nowych wyborów.

W takiej sytuacji prezydent Frank-Walter Steinmeier zamiast rozpisywać nowe wybory mógłby zwrócić się do centroprawicowych Chrześcijańskich Demokratów (CDU) o próbę utworzenia rządu na podstawie wyników wyborów w 2021 roku, kiedy partia zajęła drugie miejsce. Jeśli nie uda jej się zbudować koalicji, mógłby wówczas domagać się przeprowadzenia nowego sondażu.

Z powodu tego okrężnego procesu głosy o wotum zaufania w powojennych Niemczech są rzadkie (było ich tylko pięć) i zwykle stanowią taktyczne posunięcie kanclerzy pragnących wzmocnić swoją pozycję polityczną.

Jedyny przypadek, w którym kanclerz został usunięty niechętnie, miał miejsce w 1982 r., kiedy FDP porzuciła sojusz z SPD kanclerza Helmuta Schmidta, co zakończyło się konstruktywnym wotum zaufania, które ten przegrał.

Jednak wówczas w Bundestagu zasiadały tylko trzy partie, a rolę króla odgrywała FDP. FDP przeszła na stronę CDU Helmuta Kohla, a on został kanclerzem bez nowych wyborów. Kohl, chcąc zdecydowanego poparcia elektoratu, wkrótce po objęciu urzędu ogłosił kolejne wotum zaufania, zapewniając, że je utraci, aby móc zwrócić się do prezydenta o rozpisanie przedterminowych wyborów.

Zaledwie dwa i pół roku po jego kadencji skłócony rząd Scholza osiągnął punkt krytyczny. | Seana Gallupa/Getty Images

Taktyka zadziałała; Partia Kohla wygrała wybory, a on pozostał kanclerzem do 1998 roku.

Biorąc pod uwagę, że chadek ma obecnie w sondażach 14-punktową przewagę, która, jeśli zostanie potwierdzona przy urnach wyborczych, pozwoliłaby jej zdominować dowolną koalicję, partia prawdopodobnie przyjmie podobny kurs. Lider partii Friedrich Merz nie waha się wezwać Scholza do uruchomienia procesu, ale dał jasno do zrozumienia, że ​​jest gotowy przejąć stery.

Zdaniem Scholza wezwania do przedterminowych wyborów nasilą się zapewne we wrześniu, kiedy odbędą się trzy wybory stanowe na wschodzie kraju, gdzie AfD jest najsilniejsza; partia prawdopodobnie wygra wszystkie trzy konkursy.

To kolejny powód, dla którego dni Scholza jako kanclerza mogą być policzone.