O nas
Kontakt

Czego Francja może oczekiwać od rządu skrajnie prawicowego Zgromadzenia Narodowego

Laura Kowalczyk

Czego Francja może oczekiwać od rządu skrajnie prawicowego Zgromadzenia Narodowego

W obliczu oszałamiającego zwycięstwa prawicowej partii francuskiej, Zgromadzenia Narodowego, w wyborach do Parlamentu Europejskiego — i w obliczu perspektywy zwycięstwa tej partii w wyborach parlamentarnych pod koniec tego miesiąca — politycy i eksperci rozwodzą się nad strategiczną inteligencją liderki partii Marine Le Pen.

Kiedy w 2011 roku odziedziczyła partię po ojcu, Le Pen rozpoczęła proces „ddiabolizacja”, lub „oddemonizowanie” — a demonów z pewnością było mnóstwo.

Wyrzuciła neonazistowskich, pro-Vichy’owskich i antysemickich zwolenników partii, a nawet wyrzuciła swojego ojca, gdy ten nadal twierdził, że Holocaust to nic więcej niż „szczegół historii”. Zmieniła również nazwę partii z Frontu Narodowego na mniej konfrontacyjną Narodowe Zgromadzenie.

Wreszcie, kiedy jesienią ubiegłego roku ona i inni członkowie partii przyłączyli się do marszu przeciwko antysemityzmowi w Paryżu, a po tym nastąpiły sukcesy wyborcze w tym miesiącu, wydawało się, że długotrwała de-demonizacja osiągnęła swój punkt kulminacyjny.

Krótko mówiąc, skutecznie wypędziła demony, które towarzyszyły jej ojcu w założeniu partii 50 lat temu. Ale samo określenie „de-demonizacja” jest mylące — nie tylko w odniesieniu do niedawnej przeszłości, ale także do tego, czego Francja może się spodziewać w niedalekiej przyszłości, jeśli Zgromadzenie Narodowe stanie się kolejnym rządem kraju.

Po pierwsze, sformułowanie „dediabolizacja” było niestrudzenie powtarzane przez komentatorów politycznych i, całkiem celowo — i w innych celach, przez samą Le Pen. Ale te demony nie oznaczały problemów ideologicznych, z którymi partia musiała się zmierzyć i które musiała naprawić. Zamiast tego oznaczały, że partia została niesprawiedliwie „zdemonizowana” przez media. W rezultacie właściwą reakcją nie była rewolucja mająca na celu zmianę światopoglądu partii, ale raczej wysiłek public relations mający na celu zmianę opinii publicznej na temat partii.

Po drugie, znacznie mniej istotna jest wiedza, w jaki sposób Le Pen wypędziła te demony przeszłości, niż to, w jaki sposób rząd Zgromadzenia Narodowego – pod przewodnictwem jej lub jej zastępcy Jordana Bardelli – będzie sprawował władzę. Trafnie, diabeł będzie tkwił w szczegółach.

Należy pamiętać, że jeśli Zgromadzenie Narodowe wygra większość względną lub bezwzględną w drugiej turze wyborów na początku lipca, partia zostanie poproszona o utworzenie rządu przez człowieka odpowiedzialnego za to bezprecedensowe wydarzenie — prezydenta Emmanuela Macrona.

Rozwiązując Zgromadzenie Narodowe i rezygnując w ten sposób z trzech lat, które pozostały względnej większości jego partii, Macron utorował drogę do tego, co Francuzi nazywają „konkubinatem”. Taka sytuacja – gdy władzę nad narodem sprawuje prezydent reprezentujący jedną partię oraz premier i rząd reprezentujący drugą – miała miejsce trzykrotnie od powstania V Republiki w 1958 roku.

W przeszłości przypadki wspólnego pożycia zawsze dotyczyły prawicowych i lewicowych partii głównego nurtu. Socjalistyczny prezydent François Mitterrand dwukrotnie dzielił władzę z konserwatywnymi premierami – najpierw z Édouardem Balladurem w latach 1986–1988, następnie z Jacques’em Chiracem w latach 1993–1995. Następnie, kiedy ten ostatni został następnie wybrany na prezydenta, w podobny sposób był przykuty do rządu opozycji pod przewodnictwem socjalistycznego premiera Lionela Jospina po lekkomyślnej decyzji o rozwiązaniu zgromadzenia.

Marine Le Pen przegoniła neonazistowskich, zwolenników Vichy i antysemickich zwolenników tej partii. | Ludovic Marin/Getty Images

Biorąc pod uwagę różnice w polityce i osobowościach, te wspólne pożycia nigdy nie przebiegały bez tarć. Zarówno Mitterrand, jak i Chirac wykorzystali władzę i prestiż prezydenta do wyrażenia swojego sprzeciwu wobec decyzji podejmowanych przez ich premierów. Ale choć targowali się i szturmowali nawzajem łokciami, przywódcy francuscy nadal utrzymywali statek państwowy na stałym poziomie. Jak zauważył politolog Alain Garrigou, „wielki strach przed paraliżem nigdy się nie zmaterializował”.

Ale to było wtedy, to jest teraz. Następne współżycie będzie z partią pas comme les autres (w przeciwieństwie do innych). Lewicowa polityk Clémentine Autain zgrabnie uchwyciła, o co toczy się gra, w niedawnym wywiadzie telewizyjnym, mówiąc: „Nasz kraj może wpaść w sytuację, jakiej nie znał od 1940 r.: skrajnie prawicowy rząd”.

Dorozumiane porównanie do Vichy — państwa, które aktywnie współpracowało z nazistowskimi Niemcami, uchwalało antysemickie prawa, ścigało bojowników ruchu oporu i żydowskich uchodźców oraz uczestniczyło w ostatecznym rozwiązaniu — jest przesadzone. Ale nie dramatycznie. Pomimo de-demonizacji Narodowego Zgromadzenia, nadal dzieli wiele z DNA Frontu Narodowego.

To dziedzictwo ideologiczne ujawnia się na kilka sposobów. Na przykład Zgromadzenie Narodowe obiecuje rządy poprzez referendum — ulubione narzędzie bonapartystowskich i populistycznych władców, w tym samego człowieka, który nalegał na włączenie go do obecnej konstytucji, Charlesa de Gaulle'a. Te reżimy przedstawiają referenda jako demokratyczną korektę, która unieważnia rządy postrzeganych elit, kierując je bezpośrednio do ludu. Różnica między de Gaulle'em a Le Pen polega jednak na tym, że ten pierwszy zrezygnowałby, gdyby referendum się nie powiodło, podczas gdy ten drugi nie ma zamiaru pójść za takim przykładem: „Jeśli się nie powiedzie, to się nie powiedzie i tyle”. Co więcej, chce przyspieszyć ich wykorzystanie, wymagając zaledwie 500 000 podpisów, a nie obecnych 4 milionów.

Bardziej istotne jest jednak preferowanie przez Le Pen „la preferencja narodowa.” To łagodne sformułowanie, trafiające w złośliwe serce lepenizmu, nie tylko wyeliminuje konstytucyjne prawo do azylu, ale także konstytucyjne prawo do obywatelstwa osób urodzonych na francuskiej ziemi wśród nielegalnych imigrantów. Te i inne środki – w tym odmowa opieki medycznej nielegalnym imigrantom – sprawiłyby, że życie milionów mężczyzn, kobiet i dzieci we Francji stałoby się jeszcze bardziej bezbronne i nieszczęśliwe.

Biorąc pod uwagę bliskość igrzysk olimpijskich i nerwowość na rynkach finansowych we Francji, lepenowski rząd nie spieszyłby się z realizacją tych celów. Jednak parafrazując jednego z dyktatorów odnoszących największe sukcesy, Augusta Cezara, Le Pen śpieszyła się powoli. Podobnie jak August pozostawiłaby fasadę republiki nietkniętą, ale w przeciwieństwie do cesarza jej rządy byłyby znacznie mniej oświecone.


We Francji trwa sezon wyborczy – nigdy nie było lepszego czasu na przeczytanie Poradnika Paryża. Codziennie o 7 rano otrzymuj eksperckie analizy wyborcze od najlepszych reporterów TylkoGliwice prosto na swoją skrzynkę e-mail. Bądź na bieżąco – przeczytaj Playbook Paris. Podpisz tutaj.