Chociaż mało znany epizod Delorsa w Jugosławii został przyćmiony okrucieństwami konfliktu z lat 90. XX w., pozostawił on nam trwałą lekcję na temat tego, jak jedność europejska może – lub powinna próbować – zapobiegać przemocy i brutalności, pisze Aleksandar Brezar.
Śmierć byłego przewodniczącego Komisji Europejskiej Jacques’a Delorsa w środę wywołała falę emocji na całym kontynencie, ponieważ przypomniano ludziom o dziedzictwie prawdziwego europejskiego giganta politycznego.
Od swoich skromnych początków jako francuski socjalista Delorsowi przypisuje się szczególne zasługi w kształtowaniu tego, co wielu uważa za oczywiste, a nawet uwielbia wyśmiewać: jednolitego rynku, układów z Schengen oraz unii gospodarczej i walutowej, która była poprzedniczką euro, która stała się wspólną walutą waluta.
Jednak poza tymi osiągnięciami Delors zasługuje na uznanie za swoje wspólne wysiłki podjęte w celu zapobieżenia najkrwawszemu konfliktowi na ziemi europejskiej od czasów II wojny światowej, czyli wojen rozpadających się Jugosławii. Oczywiście miało to miejsce zanim inwazja Rosji na Ukrainę na pełną skalę pobiła wszystkie poprzednie ponure rekordy.
W obliczu nieuchronnego rozpadu Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii Delors — zawsze europejski idealista — próbował zatrzymać wojnę w jej toku, wierząc, że Europejska Wspólnota Gospodarcza może działać jako wystarczająca motywacja dla walczących stron do porzucenia ich ramiona. Jak już wiemy, nie udało mu się to.
Największe porażki w historii mają tę jedną zaletę, że stanowią ważne lekcje i ostrzeżenia na przyszłość. Chociaż rola Delorsa w Jugosławii została przyćmiona okrucieństwami konfliktu, pozostawił nam trwałą lekcję na temat tego, jak jedność europejska może – lub powinna próbować – zapobiegać przemocy i brutalności.
Lekcja ta nabiera nowego znaczenia, gdy Bruksela zmaga się z kolejnym poważnym wyzwaniem na kontynencie, rozważając najlepszy sposób działania, aby pomóc Ukrainie – przyszłemu państwu członkowskiemu UE – wygrać wojnę i zintegrować się z Unią Europejską.
Ambitny prekursor unii
EWG wówczas nie była dzisiejszą UE. Była to przede wszystkim unia gospodarcza, która zaczęła wywierać rosnące wpływy polityczne dopiero na początku lat 90., co sam Delors przyznał w styczniu 1991 r.: „Wiele się od niej oczekuje. Musimy o tym pamiętać i… wziąć na siebie odpowiedzialność”.
Jednak zimna wojna nie zakończyła się jeszcze całkowicie, a międzynarodowa polityka zagraniczna na Zachodzie nadal pozostawała w gestii Stanów Zjednoczonych. Wśród narastających pogłosek z Belgradu o potencjalnych kłopotach Waszyngton początkowo zdecydował się na ustępstwa i był już po kolana w negocjacjach z władzami.
Ośmielony ciągłym wsparciem ze strony Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch i pewny siebie po zawarciu porozumienia, które ostatecznie doprowadzi do zjednoczenia Niemiec, Delors wierzył, że Bruksela powinna poradzić sobie z kryzysem.
Oprócz możliwości dalszego zjednoczenia czasami odmiennej Północy i Południa Europy, Delors był przekonany, że Bruksela, w przeciwieństwie do Waszyngtonu, stoi na solidnym gruncie.
Wracając do obaw przed sowieckim przejęciem wojska po inwazji na Czechosłowację w sierpniu 1968 r., Jugosławia pod rządami dożywotniego prezydenta Josipa Broz Tito stała się pierwszym krajem socjalistycznym, który nawiązał stosunki z EWG. Nawet po śmierci Tito w 1980 r. dalsze umowy handlowe z Jugosławią oznaczały, że około 90% jej eksportu trafiało do Europy – całkowicie bez podatku.
Zaufanie Brukseli dodatkowo wzmocnił fakt, że Jugosławia parafowała już układ stowarzyszeniowy mający na celu przyłączenie się do EWG pod koniec 1989 r., po dziesięcioleciach zbliżania się do Europy.
Delors, do którego dołączył premier Luksemburga Jacques Santer, przybyli do Jugosławii z przełomową propozycją w maju 1991 r.: wraz z pakietem pomocy w postaci reform strukturalnych o wartości 5,5 miliarda dolarów (równowartość 12,8 miliarda dolarów, czyli dzisiaj 11,5 miliarda euro), zaoferowali przywódcom Jugosławii pełną – pełnoprawne członkostwo w EWG – od razu, bez konieczności negocjacji.
Warunek był tylko jeden: wszystkie republiki miały pozostać razem i zaprzestać wszelkich działań wojennych. Kiedy Jugosławia stała się częścią europejskiego klubu równych sobie, różnice zdań miały zostać przezwyciężone przy stole negocjacyjnym z pomocą Brukseli.
W oczach Delorsa porozumienie byłoby ostatecznym pretekstem Unii, wymagającym przekroczenia cienkiej granicy, a jednocześnie wzmocnienia wiarygodności EWG w zakresie polityki zagranicznej.
Niestety, było już za mało i za późno. Koła konfliktu zostały już wprawione w ruch, podsycane przez szalejący i toksyczny etnonacjonalizm, w wyniku którego kraj powoli rozpadał się na wzór republik.
Nacjonalizm znów zwycięża w Europie
Zanim Delors i Santer złożyli swój apel, pierwsze demokratyczne wybory w Słowenii, Chorwacji i Bośni doprowadziły do tego, że przywódcy całej trójki zobowiązali się do wyjścia z unii. Belgrad, będący już pod silną ręką siłacza Slobodana Miloševicia, zagroził, że na wszelkie próby uzyskania niepodległości odpowie siłą militarną.
Chorwacki nacjonalistyczny przywódca Franjo Tuđman, ośmielony poparciem niemieckiego konserwatywnego kanclerza Helmuta Kohla dla samostanowienia, odrzucił porozumienie wraz z Miloševićiem – którego główne obawy dotyczące dalszego wsparcia finansowego ze strony EWG w przypadku rozpadu Jugosławii rozwiał francuski François Mitterrand – ostro krytykując drzwi do wspólnej europejskiej przyszłości kraju są mocno zamknięte.
W czerwcu formalna deklaracja niepodległości Słowenii rozbiła i tak już wątłą federację, rozpoczynając kampanię wojenną, która ostatecznie przekształciła się w czystki etniczne, obozy tortur, systemowe gwałty, a ostatecznie ludobójstwo.
Wkrótce Delors ponownie znalazł się w Jugosławii, próbując negocjować zawieszenie broni, czyli to, co Bruksela nazwała Wspólną Deklaracją w sprawie Pokojowego rozwiązania kryzysu jugosłowiańskiego, podczas dawnego letniego odosobnienia Tity w Brioni w lipcu 1991 r. Jednak to się nie udało. Nikt nie ufał idealistycznym obietnicom różowej przyszłości ponad odgłosami toczących się czołgów i eksplozjami pocisków artyleryjskich.
Tymczasem przywódcy polityczni zasiadający w różnych stolicach europejskich wykazywali się coraz większą bezczynnością, decydując się odwrócić wzrok, co najlepiej odzwierciedlają cyniczne słowa brytyjskiego negocjatora lorda Davida Owena, który powiedział głodującym obywatelom oblężonego Sarajewa w Bośni, aby nie „marzenia marzeń”.
„Nie, nie, nie żyjcie marzeniami, że Zachód przyjdzie i rozwiąże ten problem” – powiedział Owen pod koniec 1992 roku, jakby nieświadomy, że życie zamieniło się już w wieloletni koszmar dla milionów – i że Zachód próbował już powstrzymać rozlew krwi.
Niezdolność EWG – i UE – do wkroczenia i załagodzenia kryzysu jugosłowiańskiego została wówczas uznana za największą polityczną porażkę Unii, a Delors musiał rozmyślać, co mogło być.
Skaza jugosłowiańska
W wywiadzie udzielonym w październiku 1995 r., po tym, jak ustąpił ze stanowiska szefa Komisji Europejskiej – a na jego miejsce zastąpił Santer – Delors powiedział, że „fakt, że UE nie była w stanie nic zrobić w sprawie byłej Jugosławii… cios w konstrukcję Europy”.
Jak na ironię, kryteria kopenhaskie, ustanowione przez UE w 1993 r. jako zasady przyszłej akcesji, sprawiły, że większość byłej komunistycznej Europy Wschodniej przeskoczyła państwa jugosłowiańskie i stała się pełnoprawnymi członkami bloku.
Pomimo obietnic Santera dotyczących integracji byłych republik jugosłowiańskich – obecnie niepodległych krajów – a następnie słów przewodniczącego Komisji Europejskiej Romano Prodiego wygłoszonych w Salonikach w 2003 r. o tym, że „zjednoczenie Europy nie zostanie zakończone, dopóki kraje bałkańskie nie staną się członkami Unii”, paląca dziura w serce Europy pozostało do dziś.
Ciągłe zmiany w metodologii sprawiły, że członkostwo stało się stale poruszającym się celem, a rosnący brak zainteresowania Brukseli integracją Bałkanów Zachodnich spowodował, że ponad 30 lat później do unii dołączyły jedynie Słowenia i Chorwacja, a Zagrzeb złapał ostatni pociąg w 2013 roku.
Dopiero gdy Rosja wkroczyła na Ukrainę z czołgami i w ogóle, UE zdecydowała się ponownie poważnie potraktować kraje byłej Jugosławii, obawiając się, że zwiększone wpływy Kremla w regionie mogą być sposobem na zakłócenie Europy poprzez wypatroszenie jej miękkiego podbrzucha.
Dziś, gdy europejscy przywódcy wspominają dziedzictwo Delorsa, być może decydenci w Brukseli również mogliby poświęcić trochę czasu na zastanowienie się: czy tym razem możemy zrobić coś inaczej?