Zależność od ścieżki i odruch status quo zbyt długo pozostawiały Europę z jednolitym rynkiem, który nie zaspokaja potrzeb jej obywateli, piszą Philippe Pochet i Taube Van Melkebeke.
Jednolity rynek powraca na szczyt agendy politycznej UE. Na przykład w tę środę temat ten był omawiany podczas Trójstronnego Szczytu Społecznego.
Nie możemy jednak pozwolić, aby wznowione dyskusje ugrzęzły w kolejnych propozycjach. Wręcz przeciwnie, debata na temat rewizji jednolitego rynku, słusznie zainicjowana przez Belgię i Hiszpanię, musi być otwarta na nowe pomysły, które przetrwają próbę czasu.
Jednolity rynek doprowadził do rozwoju handlu transgranicznego, wzrostu konkurencji i ożywienia rynków pracy w UE.
Jednak choć integracja w kierunku jednej gospodarki ogólnounijnej stale postępowała, coraz częściej uznawano, że proces ten zachodzi niemal równomiernie we wszystkich sektorach, państwach członkowskich i regionach.
Jest to nic innego jak logiczny wynik asymetrycznego charakteru jednolitego rynku, zbudowanego z silnym naciskiem na rynki i znacznie mniej powierzchownym spojrzeniem na zrównoważony rozwój społeczny, a co dopiero środowiskowy.
Dlatego jego główny atut, czyli obietnica „społecznej gospodarki rynkowej”, bardziej społecznej europejskiej formy kapitalizmu, nie została dotrzymana, osiągając ostatecznie dno dzięki jastrzębiej i dalekiej od jednolitej reakcji UE na kryzys gospodarczy z 2008 roku. .
Nieuchronnie wielu obywateli Europy odczuwa coraz większe rozczarowanie.
Model „Alibaba” po prostu nie działa
Pandemia spowodowała, że jednolity rynek otrzymał kolejny mocny cios. Kryzys związany z Covid-19 uwypuklił wady jego najważniejszego filaru, czyli swobody przepływu osób, usług i towarów.
Ponadto uwypukliło, jak kruche i zawodne są europejskie wolnorynkowe łańcuchy dostaw. Dziś wyjątkowo niestabilne warunki geopolityczne boleśnie potwierdzają te słabości.
Sytuacja naszego klejnotu w koronie Europy staje się coraz gorsza. W istocie nie rozmawialiśmy jeszcze nawet o kryzysie klimatycznym i jego ogromnych skutkach społeczno-gospodarczych.
Jednolity rynek, od którego zależy integracja gospodarcza, ale także społeczna i polityczna UE, nie daje odpowiedzi na aktualne wyzwania społeczne i środowiskowe.
Model „Alibaba”, być może najlepsza analogia do rozwoju rynku krajowego po 1992 roku, oferującego konsumentom coraz tańsze produkty pochodzące z coraz odleglejszych miejsc, bez realnego uwzględnienia kwestii społecznych i środowiskowych, nigdy nie był realny.
Dziś jest to po prostu niezgodne z celami UE w zakresie sprawiedliwej transformacji.
Próba osiągnięcia obecnego projektu rynku wewnętrznego za wszelką cenę (a są one wysokie), do czego wielu głośno wzywa, jest z natury zła, ponieważ opierałaby się w większym stopniu na ruchomych piaskach. Ale jak wygląda alternatywa?
Zmiana kierunku, zmiana zarządzania
Z jednej strony wiąże się to z wyraźną zmianą kierunku. Musimy iść w stronę jakości, a nie ceny.
Należy zauważyć, że wysokie standardy były jednym z wyraźnych, choć niezrealizowanych, celów rynku wewnętrznego z 1992 r.
Obecnie normy te muszą leżeć u podstaw odrodzenia jednolitego rynku, zarówno ze społecznego, jak i środowiskowego punktu widzenia.
W praktyce oznacza to zastosowanie uwarunkowań do polityk i wyborów przemysłowych oraz wprowadzenie gospodarki o rzeczywiście zamkniętym obiegu, opartej na redukcji, ponownym użyciu i recyklingu. Obejmuje to także tworzenie i gwarantowanie wysokiej jakości, dobrze płatnych, bezpiecznych i uzwiązkowionych miejsc pracy.
Najlepsze praktyki można znaleźć nawet w Niemczech, na przykład w Mittelstand, które skupia małe i średnie przedsiębiorstwa produkujące towary wysokiej jakości, oferujące dobre warunki pracy i udział pracowników.
Aby ta nowa orientacja na jakość zrównoważoną społecznie i ekologicznie mogła być w pełni stosowana, należy ją połączyć ze zmianą zarządzania.
Musimy wyjść poza tradycyjne monetarne podejście do bogactwa, często mierzonego wyłącznie PKB, w kierunku całościowej perspektywy dobrobytu, opartej na alternatywnych wskaźnikach.
Wszystko to razem oznacza radykalne odejście od uniwersalnego globalnego kapitalizmu, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Wymaga to nowego paradygmatu, który nie różni się zbytnio od koncepcji wprowadzenia rynku wewnętrznego w latach 80. i 90. XX wieku.
Koncepcja ta, wówczas innowacyjna, została opracowana przez szerokie grono podmiotów z różnych stron spektrum politycznego – z różnych krajów – i opierała się na wspólnym zrozumieniu politycznym, aby móc reagować na wyzwania i popychać UE do przodu.
Czas porzucić przestarzałe metody
Dziś potrzebna jest nowa koalicja chętnych, zdolnych do wypracowania wspólnej wizji przyszłości, a co za tym idzie, realizującej inny zestaw priorytetów transformacyjnych.
Koalicja ta musi rozwijać się wokół nowego paktu społecznego i środowiskowego, skupiającego konsumentów i pracodawców zainteresowanych produktami wysokiej jakości, pracowników i związki zawodowe dbających o jakość pracy oraz obywateli walczących o lepszą jakość życia i bezpieczny klimat.
Obecny europejski duch czasu jest nie tylko gotowy, ale także pilnie potrzebuje takiego paktu.
Zależność od ścieżki i odruch na rzecz status quo pozostawiły Europę na zbyt długo z jednolitym rynkiem, który nie spełnia potrzeb jej obywateli.
Nadszedł czas, aby patrzeć raczej w przyszłość niż w przeszłość i wyrwać się z uścisku niegdyś obiecującego, lecz obecnie przestarzałego sposobu strukturyzacji gospodarki i społeczeństwa UE jako całości.