TylkoGliwice Culture rozmawiało z panem Eazi, świecącą gwiazdą afrykańskiej sceny muzycznej, po wydaniu jego debiutanckiego albumu pełnometrażowego „Evil Genius”.
Eazi tak naprawdę nigdy nie planował zostać światową gwiazdą Afrobeats.
Pochodzi z Nigerii, ale trafił do Kumasi w Ghanie, gdzie studiował inżynierię mechaniczną. Szybko jednak znudziły mu się mało inspirujące wykłady i zaczął organizować wydarzenia, które wkrótce przerodziły się w szalone imprezy i festiwale muzyczne.
W końcu zanurzył się w tworzeniu muzyki i osiągnął sukces w 2015 roku swoim singlem „Skintight”.
Przejdźmy szybko do dnia dzisiejszego i okazuje się, że muzykę pana Eaziego odtworzono w serwisie Spotify ponad 1,5 miliarda razy. Uważany jest za pioniera muzyki Banku (stylu określanego jako połączenie ghańskiego highlife i nigeryjskich progresji akordów), a także współpracował z największymi nazwiskami muzyki, w tym Beyoncé, J Balvinem, Diplo, Burna Boy i Bad Bunny.
Ale Eazi to nie tylko muzyk; jest także mistrzem sztuki afrykańskiej. Aby uczcić swój nowy, niezwykły album „Evil Genius”, zlecił 13 artystom z całej Afryki stworzenie unikalnych utworów inspirowanych każdym utworem na płycie.
Prace nad 16-utworowym albumem trwały trzy lata i są wypełnione emocjonalnymi historiami o miłości, zdradzie, rodzinie i dziedzictwie, co czyni go idealnym płótnem dla artystycznej ekspresji.
Swobodny Eazi niedawno pokazał te dzieła sztuki na londyńskich Targach Sztuki Współczesnej 1-54, gdzie oprowadził, wyjaśniając powiązanie pomiędzy każdym obrazem i piosenką.
Mieliśmy okazję porozmawiać z Eazim i porozmawiać o jego najnowszym albumie, jego niekonwencjonalnej drodze do sławy, znaczącym przesłaniu, którym stara się podzielić ze światem, oraz jego przemyśleniach na temat sztucznej inteligencji.
TylkoGliwice Culture: Czy mógłbyś opowiedzieć trochę o swojej drodze do sukcesu? Jakie były kluczowe kroki lub doświadczenia, które doprowadziły Cię do miejsca, w którym jesteś dzisiaj?
Pan Eazi: Chciałbym myśleć, że przedsiębiorczość mnie tu sprowadziła, ponieważ zacząłem organizować wydarzenia na uniwersytecie tylko dlatego, że, szczerze mówiąc, uniwersytet był nudny, studiowałem inżynierię. Po drugie, chciałem na boku zarobić trochę więcej pieniędzy. Zacząłem więc organizować wydarzenia, imprezy, które przekształciły się w festiwale, rave i koncerty. To zaczęło przyciągać mnie do muzyków, producentów i artystów i zacząłem nagrywać.
Myślę, że punktem zwrotnym dla mojej decyzji o karierze muzycznej był rok 2015, kiedy zespół Lauryn Hill skontaktował się ze mną i zaprosił mnie na występ do Kings Theatre na Brooklynie. I w tamtym momencie nie myślałem, że jestem nawet muzykiem, na przykład muzykiem zawodowym. To był pierwszy bardzo silny sygnał.
Niedługo potem, w 2016 roku, zdecydowałem się odbyć tę muzyczną podróż. To była przyjemna i udana podróż.
Jakie były najważniejsze muzyczne inspiracje w Twoim życiu?
Moje pierwsze przedstawienie musiało przypominać mnóstwo nigeryjskiej muzyki gospel i Don Moena z Ameryki. Potem reggae od mojego taty, a potem highlife od wujka. Dużo highlife gospel. Później, już w szkole średniej, zacząłem słuchać dużo hip-hopu i R&B.
Jak myślisz, dlaczego Afrobeats i Afropop osiągnęły w ostatnich latach tak dużą popularność, wykraczając poza kontynenty i stając się jednymi z najpopularniejszych gatunków, jeśli nie najpopularniejszymi?
Myślę, że po pierwsze jest to spowodowane internetem. Internet obniżył barierę wejścia i gdzie muzyka bulgotała tylko w klubach i tak naprawdę nie było jej widać, teraz można ją zobaczyć na TikToku, na Instagramie. To, co wydarzyło się w mediach społecznościowych, przeniosło się następnie na platformę streamingową. Muzyka zawsze była dobra, ale teraz widać, że może podróżować i to bardzo szybko.
Diaspora afrykańska również odegrała bardzo ważną rolę we wspieraniu muzyki, dzieląc się nią ze swoimi przyjaciółmi. To, co było bardzo widoczne na kontynencie i w całej Afryce, teraz bardzo mocno odbija się echem w afrykańskiej diasporze. A internet świetnie sobie radzi z rozpowszechnianiem tego na całym świecie.
Współpracowałeś z największymi gwiazdami muzyki, takimi jak Beyonce, Bad Bunny, Burna Boy i J Balvin. Czy na Twojej liście życzeń do przyszłej współpracy są jeszcze jacyś artyści?
Damian Marley. Zawsze kochałem reggae i Boba Marleya.
Był też artysta z Nigerii, Majek Fashek, który pod względem muzyki przypominał naszego Boba Marleya. Tworzył muzykę reggae, ale z pewnym lokalnym klimatem, z gadającą perkusją. Jest jednym z artystów, który wywarł na mnie największy wpływ.
W ramach nadchodzącego albumu współpracowałeś z 13 artystami z ośmiu różnych krajów afrykańskich, a każdy artysta stworzył grafikę odpowiadającą konkretnemu utworowi z albumu. Jak przebiegał ten proces współpracy?
Kiedy skontaktowaliśmy się z artystami, wysłaliśmy im muzykę i teksty. Pierwszą rzeczą, którą musieli zrobić, było wrócić do nas i powiedzieć, czy muzyka naprawdę do nich przemówiła. Jakby mogli wyczuć coś poprzez muzykę. Potem odbyliśmy kolejną rozmowę, podczas której po prostu rozmawialiśmy o emocjach stojących za piosenką, o tym, co czuli, i po prostu rozmawialiśmy o tematach poruszanych na płycie.
Dałem im całkowitą swobodę, aby mogli po prostu tworzyć, co im się podoba, przy użyciu dowolnego medium, jakie chcą. A kiedy już to zrobili, przedstawiali mi to. Tak wyglądał proces w przypadku wszystkich piosenek.
Nagrywaliście swój album na całym świecie, głównie w Afryce, ale także w Londynie, Los Angeles i Nowym Jorku. Czy mógłbyś podzielić się tym, jak Twoim zdaniem te rozległe podróże i eksploracje wpłynęły na brzmienie i muzykę albumu?
Myślę, że jako artysta jestem trochę jak gąbka. Nie wiedząc o tym, moje otoczenie przenika mnie, a ja mogę nawet nie wiedzieć, jak to zrobić.
Kiedy słuchasz moich piosenek, czasami słuchasz instrumentacji, masz wrażenie, że słyszysz coś, co ma być highlife, ma w sobie jazzowy charakter. I słyszysz, że coś, co można nazwać Afrobeatem, ma w sobie coś w rodzaju hiphopowego odbicia, jak w moim utworze „We Dey”. I nie ma w tym żadnej niespodzianki, bo część z nich zrobiłem w Los Angeles. Dlatego myślę, że w jakiś sposób nasze środowisko jako artystów wpływa na rodzaj muzyki, którą tworzymy w sposób, z którego możemy nawet nie zdawać sobie sprawy.
Na tym albumie poruszasz tematy miłości, zdrady, samotności, rodziny i, co ważne, dziedzictwa. Jak chciałbyś być zapamiętany i jakie przesłanie chcesz pozostawić światu?
Cóż, myślę, że głównym tematem dla mnie zawsze była wolność. Dlatego myślę, że jedną rzeczą, którą zawsze lubię wyrażać i która według mnie jest podstawą mojej tożsamości, jest wolność. Wolność wypowiedzi, zwłaszcza w zakresie sztuki. Jedną rzeczą, która mnie teraz pasjonuje, jest umożliwienie innym swobodnego tworzenia, a w ramach ich twórczości – wolności ekonomicznej i twórczej.
Jakie jest Twoje zdanie na temat rozwoju sztucznej inteligencji? Czy postrzegasz to jako zagrożenie dla muzyki, czy potencjalne narzędzie kreatywności?
Myślę, że technologię, jak wszystko, co powstało na tym świecie, można wykorzystać w dobrym i złym celu. Chciałbym jednak bardziej skupić się na sztucznej inteligencji jako narzędziu na dobre. Uważam, że tę samą technologię można wykorzystać, aby pomóc twórcom w pisaniu. Powinienem móc wykorzystać sztuczną inteligencję, aby stworzyć piosenkę, która będzie brzmieć jak Mr Eazi, i współpracować z technologią. W ten sam sposób wykorzystuję technologię, aby moja muzyka była dostępna dla całego świata.
Jak w trzech słowach opisałbyś „Evil Genius”?
Bardzo bujne instrumentarium!
„Evil Genius” ukaże się dzisiaj (piątek, 27 października).