Nazistowski skandal wstrząsający bawarską polityką sygnalizuje, że wielu Niemców ma już dość przepraszania.
BERLIN — W niemieckiej polityce przeszłość naprawdę można zapomnieć.
Wystarczy zapytać Huberta Aiwangera, bawarskiego polityka w oku wiru, o niemiecką winę wojenną, antysemityzm i napiętą kulturę pamięci w tym kraju.
26 sierpnia niemiecka gazeta Süddeutsche Zeitung opublikowała na pierwszej stronie exposé, w którym oskarżyła Aiwangera, przywódcę małej, choć wpływowej, konserwatywnej partii Wolni Wyborcy, o napisanie i rozpowszechnienie antysemickiej ulotki, będąc uczniem szkoły średniej w Lata 80.
Ulotka, napisana na starej maszynie do pisania, miała stylizować reklamę pozorowanego konkursu na „największego zdrajcę ojczyzny”.
Pierwsza nagroda: „Darmowy lot przez komin w Auschwitz”.
II nagroda: „Dożywotni pobyt w masowym grobie”. I tak dalej.
Oskarżenia nazistowskie są tak poważne, jak to tylko możliwe w niemieckiej polityce, a doniesienia te wywołały drżenie w niemieckim establishmentu politycznym. W Bawarii Wolni Wyborcy są młodszym partnerem w sojuszu kierowanym przez Unię Chrześcijańsko-Społeczną (CSU), siostrzaną partię centroprawicowej Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej.
Aiwanger mógł uniknąć eskalacji, uznając ten epizod za młodzieńczą niedyskrecję, wylewnie przepraszając i wskazując, że w jego karierze polityka nie było nic, co sugerowałoby, że jest antysemitą.
Zamiast tego zdecydował się przystąpić do ataku, przedstawiając siebie jako prawdziwą ofiarę w mea culpa w stylu „przepraszam, jeśli-cie-uraziłem”.
„Głęboko żałuję, że moje zachowanie w związku z ulotką i innymi oskarżeniami kierowanymi pod moim adresem dotyczącymi mojej młodości uraziło czyjeś uczucia” – powiedział kilka dni po ukazaniu się nazistowskiego tekstu.
Aiwanger oskarżył Süddeutsche Zeitung, lewicową gazetę wydawniczą wydawniczą z Monachium, o udział w „brudnej kampanii” przeciwko niemu przed październikowymi wyborami stanowymi w Bawarii. Początkowo powiedział gazecie za pośrednictwem rzecznika, że nie ma nic wspólnego z „produkcją” ulotki.
Aiwanger w końcu przyznał, że w 1987 r. nauczyciel znalazł w jego plecaku szkolnym kopie tego tekstu, zaprzeczył jednak jego autorstwu. Dodał, że prawdziwy sprawca wkrótce się ujawni.
Niedługo potem nie wiadomo skąd pojawił się jego starszy brat Helmut, handlarz bronią, który twierdził, że napisał nazistowską diatrybę. Inspiracją do powstania napisu było zaproszenie do składania wniosków na konkurs historyczny sponsorowany przez prezydenta Niemiec. Część kolegów ze szkoły chłopców z Aiwanger wzięła udział w corocznym konkursie, który miał pomóc niemieckiej młodzieży w rozliczeniu się z przeszłością ich kraju.
Jeden z nagrodzonych esejów z końca lat 80. XX wieku dotyczył historii cmentarza żydowskiego w rodzinnym mieście Aiwangerów, Mallersdorf-Pfaffenberg. Zawierała nawet kopię ulotki Aiwanger, którą przytoczyła jako przykład utrzymującego się antysemityzmu w mieście. (W zeszłym tygodniu niemiecki dziennik „Die Welt” odkrył esej w archiwach obozu koncentracyjnego w Dachau.)
Zamiast załagodzić sprawę, wyznania Helmuta dolały oliwy do ognia, a sceptycy podali w wątpliwość jego wersję.
Choć do rzekomego zdarzenia doszło 35 lat temu, kiedy Aiwanger był nastolatkiem, tekst był tak szokujący, że prominentne głosy zarówno w Monachium, jak i Berlinie nawoływały do natychmiastowej rezygnacji polityka.
Jednak Aiwanger nie tylko odmówił rezygnacji, ale on i jego partia wyszli z tego wydarzenia silniejsi niż kiedykolwiek. Od czasu upublicznienia zarzutów Wolni Wyborcy wspięli się na drugie miejsce w Bawarii, skacząc o 5 punktów procentowych do 16 procent.
Po kilku dniach zastanawiania się, czy wyrzucić Aiwangera ze swojej koalicji, premier Bawarii Markus Söder, obawiając się ostrej reakcji przed wyborami regionalnymi w przyszłym miesiącu, zdecydował się utrzymać go zarówno na stanowisku wiceministra, jak i ministra gospodarki.
Söder, wnikliwy oceniający wiatry polityczne w swoim stanie, prawdopodobnie przeczuwał, że zwolnienie Aiwangera tylko jeszcze bardziej zwiększy notowania jego partnera w sondażach w okresie poprzedzającym wybory. Söder, którego partia straciła w sondażach od czasu wybuchu skandalu, wiedział, że większość jego zwolenników sympatyzuje z Aiwangerem i postrzega go jako ofiarę oszalałego lewicowego tłumu medialnego. Od lat premier walczy także z akcją tylnej straży przeciwko skrajnie prawicowej Alternatywie dla Niemiec (AfD).
CSU Södera, chcąc utrzymać AfD na dystans, od 2018 roku pozostaje w koalicji z konserwatywnymi Wolnymi Wyborcami i sygnalizuje chęć odnowienia sojuszu po październikowych wyborach.
Z opublikowanego w poniedziałek sondażu wynika, że prawie 60 procent Niemców i ponad 70 procent Bawarczyków poparło decyzję Södera o zatrzymaniu Aiwangera.
Nagle długo utrzymująca się w Niemczech zasada zerowej tolerancji dla nazistowskiego rewizjonizmu (wynik powszechnie podziwianego, bezwzględnego rozliczenia kraju ze swoją przeszłością) wyglądała, jakby się rozpadła.
„To wstrząsa naszym podstawowym konsensusem demokratycznym” – Ricarda Lang, współprzewodnicząca niemieckich Zielonych, ostrzeżony w tym tygodniu.
Bliższe przyjrzenie się sugeruje, że konsensus zawsze był mirażem.
W ciągu ostatniego półwiecza oficjalne Niemcy rzadko przepuściły okazję do okazania głębokiego żalu z powodu zbrodni wojennych popełnionych w tym kraju.
Jednak w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych niemiecki establishment polityczny był pełen byłych nazistów. Kurt Georg Kiesinger, chadek, który pod koniec lat 60. pełnił funkcję kanclerza, był nawet pełnoprawnym członkiem partii nazistowskiej.
Dopiero gdy studenci uniwersytetów zaczęli w tym okresie protestować przeciwko amnezji swoich rodziców i dziadków, poglądy społeczeństwa zaczęły się zmieniać.
Począwszy od uklęknięcia kanclerza Willy’ego Brandta przed pomnikiem upamiętniającym powstanie w getcie warszawskim w 1970 r., rząd rozpoczął długi proces pokuty, przyjmując odpowiedzialność moralną i finansową za zbrodnie III Rzeszy. Ta podróż zmieniła światową reputację Niemiec, ustanawiając jej Erinnerungskulturczyli kultura pamięci jako model.
Chociaż większość Niemców się zgodziłaErinnerungskultur — zwłaszcza w obliczu towarzyszącego temu dobrobytu gospodarczego — czy rzeczywiście przyjęli to na poziomie osobistym, a nie tylko jako obowiązkowy rytuał, jest trudniejszym pytaniem.