Partia rządząca chce przeprowadzić referendum równolegle z październikowymi wyborami parlamentarnymi.
WARSZAWA — Czy ktoś jest za przyjmowaniem nielegalnych imigrantów, obniżaniem granic, wyprzedawaniem państwowych firm i wydłużaniem pracy przed emeryturą?
W takim przypadku powinni głosować na partie opozycyjne w Polsce, a nie na rządzącą partię Prawo i Sprawiedliwość (PiS), która poddaje te cztery pytania pod referendum, które odbędzie się tego samego dnia co wybory parlamentarne 15 października.
Pytania referendalne mają zostać zatwierdzone w czwartek przez niższą izbę parlamentu, w której PiS ma niewielką większość.
Pytania i sposób ich sformułowania nie są poważnymi pomysłami legislacyjnymi. Mają one raczej na celu przysporzenie problemów głównemu rywalowi PiS w wyborach, centroprawicowej Platformie Obywatelskiej (PO) i jej liderowi Donaldowi Tuskowi, w wyborach, w których rządzący nacjonaliści próbują wygrać bezprecedensową trzecią kadencję.
Chodzi o to, aby pytania wzbudziły poparcie społeczne. Referendum jest również traktowane oddzielnie od wyborów zgodnie z przepisami dotyczącymi finansowania kampanii, co pozwala partii rządzącej na zwiększenie wydatków przed głosowaniem.
– To kolejny sposób na przywłaszczenie środków publicznych na finansowanie kampanii wyborczej w zasadzie bez żadnych ograniczeń – powiedziała w środę prywatnej telewizji Polsat News Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, posłanka opozycyjnej Lewicy.
Od miesięcy PiS i kontrolowane przez państwo media, które głośno popierają rząd, twierdzą, że odzyskanie władzy przez Tuska zagrozi bezpieczeństwu narodowemu i rozwojowi gospodarczemu Polski. Liderzy Prawa i Sprawiedliwości twierdzą, że Tusk, który był premierem w latach 2007-2014, jest tworem Berlina, a nie lojalnym Polakiem.
„Tus jest największym zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa” – powiedział w minioną niedzielę premier Mateusz Morawiecki wideo wyjaśniając przyczyny referendum. „Nie pozwólmy, aby Tusk, wysłannik brukselskich elit, zburzył bezpieczeństwo Polski”.
Krytycy twierdzą, że pomysł referendum to czysto polityczny gambit, ponieważ pytania dotyczą takich kwestii, jak podniesienie wieku emerytalnego czy usunięcie ogrodzenia na granicy z Białorusią w celu zapobieżenia nielegalnej migracji, na co opozycja nie naciska.
„To absurdalne referendum. Po co straszyć czymś, czego nikt nie proponuje? – powiedział w artykule dla „Rzeczpospolitej” publicysta Tomasz Krzyżak.
Tusk wzywa wyborców do bojkotu referendum.
„Uroczyście ogłaszam, że to referendum jest nieważne. Jest nieważny w najgłębszym i najszerszym znaczeniu tego słowa” – powiedział w środę Tusk.
Próbuje obrócić sprawy z powrotem przeciwko PiS. Przekonywał, że płot graniczny postawiony w zeszłym roku w celu zablokowania strumienia migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu, zachęcanych do prób nielegalnego wjazdu do Polski przez białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenkę, jest nieskuteczny, a Prawo i Sprawiedliwość nadzorowało ogromny wzrost legalności i nielegalnej migracji do Polski. Oskarżył także partię rządzącą o sprzedaż części kontrolowanej przez państwo spółki naftowej Arabii Saudyjskiej i Węgrom.
„Prawdziwym referendum będzie głosowanie nad jedyną ważną kwestią: kto będzie rządził Polską po 15 października” – powiedział Tusk.
Bojkot będzie wymagał od wyborców odrzucenia karty do głosowania w referendum i spisywania tej odmowy przez urzędników lokalu wyborczego.
Niewykluczone, że dołączą do nich inne partie opozycyjne.
„To referendum jest absolutnie bezsensowne” – powiedziała Dziemianowicz-Bąk.
Morawiecki ostro skrytykował wezwanie Tuska do bojkotu, nazywając je „niedemokratycznym” w środowym wystąpieniu w parlamencie.
„O to przede wszystkim chodzi w demokracji – o danie ludziom głosu. Partia opozycyjna, taka jak PO, która nie chce referendum, jest tak naprawdę opozycją antydemokratyczną” – powiedział Morawiecki.
„Te pytania są pytaniami właśnie o suwerenność gospodarczą, suwerenność energetyczną i bezpieczeństwo Polaków i dlatego przeprowadzamy referendum. A pan Tusk może unieważnić referendum w Niemczech” – powiedział Morawiecki.
Według sondażu TylkoGliwice PiS prowadzi przed wyborami z 36-procentowym poparciem – wystarczającym, by dać mu pierwsze miejsce, ale niewystarczającym, by zdobyć większość w nowym parlamencie. Platforma Obywatelska jest na drugim miejscu z 29 proc.
To nie pierwszy raz, gdy polski urzędujący prezydent zwrócił się do pomysłu referendum w celu zwiększenia poparcia.
W 2015 r. prezydent Bronisław Komorowski próbował naprawić swoją chwiejną kandydaturę do reelekcji, proponując referendum w sprawie finansowania partii politycznych i wprowadzenia systemu wyborczego „pierwszy po drugim”.
Ale tylko 7 procent Polaków wzięło udział w referendum – znacznie poniżej 50 procent potrzebnych do jego ważności – i Komorowski został pokonany.