W tym dniu: Wszystkiego najlepszego dla Björk, która dzisiaj kończy 58 lat.
Islandzki piosenkarz i geniusz muzyczny – którego imię oznacza „brzozę” (i właściwie wymawiane „Beeyerk”) – w latach 90. wdarł się na międzynarodową scenę muzyczną wydając chwytliwe i awangardowe albumy.
Od tego czasu Björk Guðmundsdóttir zapuszczała się coraz głębiej w dziwne i cudowne terytoria dźwiękowe, co nadal czyni ją całkowicie wyjątkową.
Aby uczcić jej urodziny, oto albumy islandzkiej piosenkarki, które musisz przesłuchać lub które powinieneś posiadać. Coś w rodzaju pakietu startowego, jeśli można, aby poszerzyć horyzonty tych, którzy jeszcze nie mieli przyjemności.
Zacznij od: „Debiut” (1993)
Czy jest lepsze miejsce na rozpoczęcie niż początek? Choć była to jej pierwsza płyta, islandzka piosenkarka i autorka tekstów nie była nowicjuszką na scenie muzycznej. Była członkini Sugarcubes została przedstawiona światu jako solowa artystka dzięki „Debut”, co od razu wyróżniło ją jako siłę, z którą należy się liczyć. Björk ambitnie połączyła na tym albumie szeroką gamę dźwięków, wplatając smyczki, klubowe beaty, muzykę świata i ambient house, tworząc szalony popowy miks, który dziś wydaje się równie innowacyjny jak w 1993 roku. Tak, w tym roku kończy 30 lat i takie utwory jak „Human Behaviour”, „Venus as a Boy”, „Big Time Sensuality” i „Violently Happy” (a także oszałamiający „Play Dead” w reedycji) wciąż wydają się świeże. „Debiut” był oświadczeniem intencji, które należało zacząć od tego, co zamierzasz kontynuować, w pełni uformowaną próbą przed większymi rzeczami, które miały nadejść.
Kontynuuj z: „Post” (1995)
„Debiut” uczynił Björk artystką wyjątkową, nie bojącą się mylących oczekiwań. Jej drugi album, „Post”, był wizjonerską kontynuacją, odważniejszą i bardziej niekonwencjonalną niż jej pierwszy. Słuchanie tego nieustannie zaskakuje, więcej jazzu, popu i elektronicznej fuzji, co w tamtym czasie w pełni utwierdziło ją w pozycji lidera, jeśli chodzi o alt-pop. Jest też genialny „Army of Me”; hipnotyczna „Hyperballada”; „Enjoy”, jej list miłosny do Londynu (dokąd właśnie się przeprowadziła); filmowy „Isobel”; i oczywiście porywający big-bandowy cover „It’s Oh So Quiet”. Była to chwytliwa, ekscentryczna i futurystyczna ekspansja jej wpływów, a wraz z rosnącą paletą obrazów rosła w siłę. Być może był to jej szczyt komercyjny, ale nikt nie mógł przewidzieć, jak oszałamiająca będzie kolejna płyta…
Świętuj jej arcydzieło: „Homogenic” (1997)
Jeśli jej pierwsze dwa albumy uczyniły Björk królową alt-popu, jej trzecie wydawnictwo ukoronowało ją jako pionierską awangardę wszystkiego, co eksperymentalne. Melodie wciąż tam były, ale jej „emocjonalne krajobrazy” przekształciły się w urzekające, z pełną treścią pracy orkiestrowej uzupełniającej wpływ trip-hopu, a także skupienie się na ojczyźnie na tym albumie. Od nastrojowego „Hunter” po niezrównane potrójne uderzenie „Jóga”, „Unravel” i „Bachelorette” („Jestem fontanną krwi w kształcie dziewczyny” to może jeden z najwspanialszych wersów, jakie kiedykolwiek napisała), „Homogenic” od samego początku reklamuje się jako bezkompromisowe arcydzieło. Kiedy zbliżasz się do „All Is Full Of Love”, jesteś już pewien, że tak jest. 26 lat po wydaniu nadal wydaje się i brzmi niesamowicie innowacyjnie i tak monumentalnie jak w 1997 roku.
Nie zapomnij: „Selmasongs” (2000)
„Selmasongs: Music from the Motion Picture Soundtrack Dancer in the Dark” był pierwszym albumem ze ścieżką dźwiękową Björk. W filmie Larsa von Triera zagrała Selmę, czeską imigrantkę w USA, która zdobyła nagrodę dla najlepszej aktorki na Festiwalu Filmowym w Cannes. Trwająca 32 minuty ścieżka dźwiękowa zawiera klasyczne aranżacje, a także melodie i rytmy skomponowane z dźwięków przedmiotów przyziemnych, takich jak maszyny fabryczne i pociągi. To oszałamiający album, który dał nam centralny klejnot „I’ve Seen It All” z Thomem Yorke’em z Radiohead i Björk. To boleśnie romantyczny utwór, który słusznie był nominowany do Oscara za najlepszą piosenkę oryginalną. „Selmasongs” to często pomijana pozycja w dyskografii Björk i zasługuje na przeżycie. Co więcej, przygotowała grunt pod jej bardziej intymny i oszałamiający czwarty album, który ukaże się w następnym roku…
Świętuj jej drugie arcydzieło: „Vespertine” (2001)
Jak śledzisz album taki jak „Homogenic”? Proste: stwórz wszechświat. Dokładniej, kameralny i domowy wszechświat z dala od zuchwałej dźwięczności poprzednich albumów. Koncentrując się na minimalistycznej muzyce elektronicznej i pozyskując eksperymentalny duet Matmos, Björk stworzyła „mikrobeaty” z różnych codziennych dźwięków – chodzenia po śniegu, tasowania kart, pękania lodu. Rezultatem jest wyjątkowo transportowy album. Wykorzystując motywy miłości i seksu oraz poczucie orzeźwiającej bezbronności, Björk zaaranżowała bujną i emocjonalną kolekcję piosenek, które doskonale ze sobą współgrają. „Hidden Place”, „It’s Not Up To You” i „Pagan Poetry” wyróżniają się i pokazują, że o ile jej pierwsze trzy albumy ukazywały bombowość i żywiołowość, o tyle klimatyczny „Vespertine” opowiadał o przełamywaniu wewnętrznych granic i brzmiał jak przytulne łyżkowanie partnerem w ciepłym domku, podczas gdy na zewnątrz szaleje matka wszystkich śnieżyc. To majestatyczne.
Dla prawdziwych żądnych przygód: „Fossora” (2022)
Od 2011 roku i wydania „Biophilia” Björk zapuściła się w obszary, które niektórzy określiliby jako kusząco nieprzeniknione i mocne. Inni, mniej miłosiernie, nazwaliby pieprzoną sztukę ostatniej dekady ciężką, cholerną pracą. I często tak jest. Był bolesny album o rozstaniu „Vulnicura” (2015), bardziej słoneczny – ale bardzo długi – „Utopia” (2017) i jej najnowszy album „Fossora”. Wszystko jest tak zaangażowane w konceptualność, że fani wczesnych lat poczuli się odrobinę odsunięci od muzyki, tęskniąc za bardziej standardowymi strukturami pisania piosenek. Nie oznacza to jednak, że nie ma żadnych nagród, a „Fossora” to płyta, którą warto poznać. Skupiony wokół gleby, grzybów i korzeni – powrót na ziemię po niebiańskich eksploracjach „Utopii” – to pierwotnie brzmiący album, skupiający się na tematach macierzyństwa i tego, co oznacza koncepcja domu. To destabilizujące słuchanie, w którym refreny nagle zostają zastąpione ciężkimi klarnetami i bitami techno. Choć często bywa to zaskakujące, Björk po raz kolejny pokazała, że ma odwagę zapuszczać się tam, gdzie niewielu by się zdecydowało. Wyjątkowość jej dźwięku i wizji pozostaje żywa i ma się dobrze.