O nas
Kontakt

Recenzja Wenecji 2023: „Maestro” – mistrzowska biografia Leonarda Bernsteina w reżyserii Bradleya Coopera

Laura Kowalczyk

Recenzja Wenecji 2023: „Maestro” – mistrzowska biografia Leonarda Bernsteina w reżyserii Bradleya Coopera

Historia małżeńska.

Wenecja wie co nieco o dyrygentach.

W zeszłym roku Cate Blanchett zachwyciła publiczność swoim burzliwym występem w roli mizantropijnej Lydii Tár; w tym roku pozostawiła wolną scenę dla Bradleya Coopera, który znakomicie wciela się w rolę legendarnego kompozytora i dyrygenta (i fikcyjnego mentora Tára) Leonarda Bernsteina.

Główny bohater stoi także za kamerą i jest współautorem scenariusza (wraz z Joshem Singerem) do swojego drugiego albumu po Rodzi się gwiazdaI Maestro pokazuje, że jest najdalszy od kucyka z jedną sztuczką. Unika typowej formuły biograficznej od kołyski po grób, skupiając się na trwającej dekadę historii miłosnej pomiędzy seksualnie płynnym „Lennym” a chilijską aktorką Felicią Montealegre (Carey Mulligan).

Początkowo w przepięknej monochromatycznej scenerii przenosimy się do roku 1943, wielkiego przełomu dla Bernsteina w wieku 25 lat, gdy zaczął dyrygować Orkiestrą Filharmonii Nowojorskiej w Carnegie Hall. Ma kochanka, ale zaczyna zabiegać o względy Felicji, szybko ujawniając swój bezgraniczny apetyt na ludzi, a także niezdolność do samotności. Jest to dość szkopuł, ponieważ komponowanie jest często bardzo samotną dyscypliną.

„Mój ojciec uważa, że ​​mógłbym być pierwszym wielkim amerykańskim dyrygentem” – mówi swojej przyszłej żonie.

„Czy tego właśnie chcesz?” ona pyta.

„Chcę wielu rzeczy”.

I to robi, ponieważ Felicia zna wynik od samego początku.

Przechodzimy od ich zalotów (ze znakomitym utworem tanecznym „On The Town”) do lat 50., 60. i 70., pokazując wzloty i upadki 27-letniego małżeństwa, które kończy się tym, że Felicia nie obwinia seksualności męża, ale ją docenia własnej arogancji, oszukując samą siebie, że to, co Lenny może jej dać, wystarczy.

Mulligan błyszczy, dając poruszający występ, który nigdy nie przesadza z emocjonalnymi rytmami i uzupełnia hipnotyzujący, ale bardziej efektowny zwrot Coopera. Maestro to w równym stopniu jej historia, jak i Lenny’ego, a obaj aktorzy przyciągają wzrok na ekranie, pięknie się odbijając. Niezależnie od tego, czy jest to flirt, czułe zrozumienie czy obelgi, ich dialog brzmi realnie, ponieważ często nakłada się na siebie w szybkim rytmie. To werbalne tempo współgra ze znakomitymi zdjęciami Matthew Libatique’a, które także nadają filmowi staromodny nastrój Złotej Ery Hollywood.

Cooper przez dziesięciolecia pozostaje całkowicie przekonujący jako starzejący się artysta – bez śladu odwrócenia uwagi od protetyki. Nie zwracajcie uwagi na głupie Twitterati (a może to teraz Xerati?) hoopla i całe to zamieszanie wokół protezy nosa związane z „żydowską twarzą”. Zamiast tego skup się na scenie ostatniego aktu, będącej odtworzeniem jego legendarnego występu Mahlera w katedrze św. Patryka w Nowym Jorku. Cooper w niesamowicie dokładny sposób oddaje wszechogarniający entuzjazm Bernsteina, a jego krótka (i doskonale zmontowana) interakcja z ówczesną byłą żoną na widowni w najpiękniejszy sposób ukarze Twoje kanały łzowe.

Jeśli jest jedna rzecz, która może spowodować podziały Maestro, to brak kontekstu zawodowego. Ci, którzy nie są zaznajomieni z wybitnymi osiągnięciami artystycznymi Bernsteina, poczują się pozbawieni wiedzy. Niektóre wskazówki uchylają kapelusza przed jego twórczością muzyczną, ale widać tu wyraźny brak wnikliwości.

Wydaje się jednak, że był to bardzo świadomy wybór, polegający na lepszym skupieniu się na portrecie małżeństwa, a także unikaniu przestarzałych szablonów biograficznych i hagiograficznych skłonności gatunku, które albo prowadzą do oczyszczonych relacji, albo do ćwiczeń polegających na zaznaczaniu okienek tak nieaktualnych jak strona Wikipedii .

Wystarczy, że poprzestaniesz na stylowym, intymnym i poruszającym hołdzie złożonym artyście i rodzinie, a także na potwierdzeniu, że Cooper jest naprawdę wartościowy zarówno za kamerą, jak i przed nią. A biorąc pod uwagę ubiegłoroczny Smołaa także fakt, że zarówno Scorsese, jak i Spielberg mieli okazję pracować nad tym długo dojrzewającym filmem biograficznym, zanim Cooper wziął go w swoje utalentowane ręce, Maestro nie było gwarantowanym arcydziełem.

W każdym razie mamy jednego.

Maestro miał premierę w konkursie na Festiwalu Filmowym w Wenecji, a limitowana premiera kinowa odbędzie się 22 listopada, a następnie 20 grudnia trafi do serwisu Netflix.