Poruszający emocjonalnie akt oskarżenia o trwający kryzys w UE – jeden z najlepszych filmów Agnieszki Holland.
Tytuł nowego, poruszającego filmu polskiej reżyserki Agnieszki Holland nawiązuje do lasów tworzących ziemię niczyją pomiędzy Białorusią a Polską.
Tam uchodźcy z Bliskiego Wschodu i Afryki desperacko próbują przedostać się do Unii Europejskiej i wpadają w pułapkę absurdalnej tułaczki nadzorowanej zarówno przez rządy Białorusi, jak i Polski. Uchodźców wabi się do granicy obietnicą bezpiecznego przejazdu do UE. Rzeczywistość jest taka, że są oni politycznymi pionkami w sfałszowanej grze zaaranżowanej przez białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenkę; zostają brutalnie eksmitowani między obiema stronami, z których żadna nie bierze na siebie żadnej odpowiedzialności i w dalszym ciągu skazuje ich na przerażająco skończoną otchłań.
Na granicę białorusko-polską przybywa syryjska rodzina pod wodzą Baszira (Jalal Altawil) i ich nowej towarzyszki Leili (Behi Djanati Ataï). „Ta trasa na Białoruś to dar od Boga” – mówi ojciec Baszira (Mohamad Al Rashi), nie zdając sobie sprawy z okropności, jakie czekają jego rodzinę z rąk działających bezkarnie polskich i białoruskich strażników.
W czterech rozdziałach („Rodzina”, „Straż”, „Aktywiści”, „Julia”) i epilogu ich historia splata się z historią młodego polskiego strażnika granicznego Jana (Tomasz Włosok) i najnowszego rekruta z grupy aktywistów, psychiatry Julii (Maja Ostaszewska), która odkrywa, co można, a czego nie można robić w tzw. strefie wykluczenia.
Poniżej znajduje się jeden z najbardziej porywających filmów, jakie zobaczycie przez cały rok, wnikliwy i mocny kinowo cri-du-coeur, który daje głos tym, którzy nie mają głosu.
Najlepiej ujęła to Holland w notatkach reżyserskich: „Żyjemy w świecie, w którym potrzeba wielkiej wyobraźni i odwagi, aby stawić czoła wszystkim wyzwaniom współczesności. Rewolucja w mediach społecznościowych i sztuczna inteligencja sprawiają, że coraz trudniej jest usłyszeć prawdziwy głos. Moim zdaniem nie ma sensu zajmować się sztuką, jeśli nie walczy się o ten głos, jeśli nie walczy się o zadawanie pytań o sprawy ważne, bolesne, czasem nierozwiązywalne, stawiające nas przed dramatycznymi wyborami.”
Napisane przez Holland, Gabrielę Łazarkiewicz-Sieczko i Macieja Pisuka, Zielona granica opiera się na skrupulatnych badaniach, w tym wywiadach z uchodźcami, funkcjonariuszami straży granicznej i aktywistami. Nadaje to występom surową autentyczność (z wyróżniającą się Leilą Behi Djanati Ataï) i dodatkową wagę doskonałej czarno-białej fotografii Tomka Naumiuka – która często ma kompozycję dokumentalną.
Zielona granica wspomina inny film, który miał swoją premierę w Wenecji, bośniacki reżyser Jasmila Žbanić Quo vadis, Aido?w sposób, w jaki Holland zręcznie zawęża zakres narracji, nie umniejszając przy tym skali rzeczywistego okrucieństwa. Obydwa są niszczycielskimi i pełnymi współczucia filmami, które nie popadają w melodramat, zamiast tego skupiają się na odłamkach światła desperacko walczących o dojrzenie przez zerodowaną ludzkość.
W filmie Hollanda czasami zdarzają się potknięcia, z jedną niepotrzebną sceną, w której Jan wpada w szał wrzasku w samochodzie, ale fragment „Strażnicy” mądrze ograniczono do minimum. Odczłowieczające traktowanie ze strony zindoktrynowanych strażników ukazano z wyczerpującą precyzją, aby lepiej zdemaskować grzechy tych, którzy wykorzystują prześladowanych jako broń w celu antagonizowania UE. Holland nie lekceważy natomiast krytykowania nieludzkiej polityki Polski i zadawania istotnych pytań o zbiorową odpowiedzialność i bierność w krajobrazie geopolitycznym, w którym znajduje się Europa – jako kolektyw.
Te niewygodne pytania już się słyszą, jak określił to polski minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro Zielona granica jako „propagandę Trzeciej Rzeszy”. Zrób to, co chcesz, biorąc pod uwagę ksenofobiczną retorykę i obowiązującą politykę, ale miejmy nadzieję, że jego komentarze – i inne podobne – paradoksalnie wzbudzą entuzjazm i pomogą filmowi dotrzeć do szerszej publiczności.
Jeśli chodzi o krótki epilog – którego akcja rozgrywa się rok później, w 2022 r. – jest to doskonały sposób na zakończenie i tak już podnoszącego na duchu dramatu. W ciągu kilku minut pokazuje, że po wojnie na Ukrainie ta sama granica przyjmuje tysiące ukraińskich uchodźców. Ten sam ból, ta sama strata, te same zniszczenia – inny kolor skóry. Jest to znane, podobnie jak obawa, że którykolwiek z nas może być następny, ale uwzględnienie tego gwarantuje, że wyjdziecie z filmu trzęsącego się z wściekłości, bezsilności, ale przede wszystkim niezdolnego do zignorowania grzechu hipokryzji.
Zielona granica nie jest w tym osamotniony, ponieważ kilka filmów pokazanych na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Wenecji rzuciło światło na europejski kryzys migracyjny, w tym film Matteo Garrone’a Io Capitano oraz dramat Edoardo De Angelisa dotyczący II wojny światowej Komendant – i jego przygnębiające oddźwięk w programie antyimigranckim we Włoszech pod rządami skrajnie prawicowego rządu Giorgii Meloni. Holland jest najsilniejszym i najbardziej wpływowym z nich i pilnie przypomina o tych, którzy wciąż umierają na granicach Europy.
Wyświetlanie tego filmu na dużym festiwalu filmowym jest niezwykle istotne, ponieważ gwarantuje szybką dystrybucję. Zielona granica ma także bardzo duże szanse na tegorocznego Złotego Lwa, a przynajmniej Nagrodę Jury. Nie tylko ze względu na aktualne przesłanie, ale dlatego, że rzadko zdarza się filmy takie jak on – lub wspomniane Quo vadis, Aido? – które tak zręcznie łączą uzasadniony gniew i inteligentną twórczość filmową, opowiadając ludzką historię, która nie przeradza się w dokuczanie, które mogłoby zwiększyć zmęczenie widzów, jeśli chodzi o narracje o migrantach na ekranie.
Holland po raz kolejny udowodniła, że jej umiejętności filmowe i współczucie mocno uderzają; a jej emocjonalnie druzgocący akt oskarżenia o trwającym kryzysie zasługuje na wszystkie pochwały, jakie ze sobą spotykają.
Zielona granica miał premierę w Konkursie na Festiwalu Filmowym w Wenecji.