Kierowcy wściekli na wejście ukraińskich przewoźników na rynek UE twierdzą, że zarówno rząd, jak i związek zawodowy pozostawili ich w tyle.
Po dziesięciu dniach zakończyła się demonstracja węgierskich przewoźników na granicy z Ukrainą.
Organizatorzy twierdzą, że na razie wstrzymują protest nie tylko dlatego, że nie osiągnęli swoich celów, ale także dlatego, że nie otrzymali wsparcia ani ze strony związku, ani rządu.
„Słyszeliśmy hasło przywódców naszych rządów, że «nie zostawią nikogo na poboczu drogi»” – powiedział uczestnik protestu Károly Szamosfalvi. – Teraz wydaje się, że to nieprawda.
Demonstranci uważają, że ich współpracownicy odmówili dołączenia do nich, ponieważ nie zdali sobie jeszcze sprawy, że wejście ukraińskich kierowców ciężarówek na rynek UE zagraża ich miejscom pracy.
Część z nich, które już straciły pracę, narzeka, że kierowcy ciężarówek z krajów trzecich mogą wejść na rynek europejski ze znaczną przewagą cenową, co uniemożliwia im konkurowanie.
Przez ostatnie półtora miesiąca przeciwko wycofaniu unijnych świadczeń dla Ukraińców protestowali także polscy i słowaccy przewoźnicy. Po wznowieniu polskiej demonstracji w środę wiele ciężarówek próbowało przedostać się na Węgry.
Ci, którzy przybyli nieco wcześniej, nadal mogli stosunkowo szybko, bo w ciągu jednego dnia, przekroczyć granicę.
„Tydzień temu musieliśmy czekać trzy dni, bo kolejka liczyła 28 kilometrów” – powiedział jeden z kierowców. „Teraz jest trochę lepiej, może z 6 kilometrów, szybko, w 15, 17 godzin. To niewiele. Na różnych granicach dzieje się tyle rzeczy, że tutaj jest najlepiej”.
Organizatorzy chcą rozpocząć protest ponownie w przyszłym roku, ale ze znacznie większą liczbą ciężarówek i bardziej rygorystyczną blokadą granic.