18 września 1970: umiera Jimi Hendrix
Tego dnia w 1970 roku jedno z największych nazwisk dołącza do niesławnego „Klubu 27”. Klub jest miejską legendą związaną z przypadkową śmiercią wielu gwiazd rocka w młodym wieku 27 lat. W zeszłym tygodniu świętujemy życie Amy Winehouse, która również była członkinią. Przed Winehouse pojawił się Kurt Cobain, Jim Morrison, Janis Joplin i oczywiście… Jimi Hendrix.
Hendrix urodził się w Seattle w 1942 roku. Jako młody chłopak miał obsesję na punkcie rozwijającego się gatunku rock n’ rolla, szczególnie lubił zagrywki gitarowe Muddy’ego Watersa i Roberta Johnsona.
Namawiał ojca na gitarę, ale odmówiono mu. W końcu kupując własny, Hendrix założył zespół i dał niezbyt udany koncert. W 1959 roku 16-letni Hendrix otrzymał dwa zestawy w synagodze De Hirsch w Seattle. Hendrixowi udało się zagrać tylko w pierwszym. Jego dzika gra i „popisywanie się” przerosły jego kolegów z zespołu i rodzący się wirtuoz gitary został wyrzucony.
Nie zniechęcił się i po przypadkowym spotkaniu z Keithem Richardsem z The Rolling Stones założył The Jimi Hendrix Experience, co ułatwiło mu przeprowadzkę do Londynu. W Londynie Hendrix wydał trzy albumy: „Are You Experienced”, „Axis: Bold as Love” i „Electric Ladyland”. W rezultacie jego gra – na żywo i na nagraniach – na zawsze zmieniła bieg muzyki gitarowej.
W 1969 roku Hendrix był najlepiej opłacanym muzykiem rockowym na świecie. W swojej apoteozie był główną gwiazdą festiwalu Woodstock w 1969 roku. Innowacyjne prace palców na jego kultowych gitarach dla leworęcznych uczyniły go międzynarodową supergwiazdą.
Jednak wraz z pieniędzmi pojawił się styl życia polegający na niezrównoważonym używaniu alkoholu i narkotyków. Rankiem 18 września 1970 r. Hendrix zmarł z powodu uduszenia po zakrztuszeniu się własnymi wymiocinami po barbituranach. To był haniebny koniec człowieka, którego umiejętności gry na gitarze zmieniły oblicze muzyki rockowej. Każdy, kto ma choćby przelotną wiedzę na temat instrumentu, żyje w cieniu Hendrixa. Oto niektóre z jego najlepszych utworów:
Dziecko Voodoo (niewielki powrót)
To piosenka, która najlepiej odzwierciedla kakofonię dźwięków, jakie Hendrix potrafił wydobyć z tych sześciu strun. Są tu mocne ściany akordów, które wpychają każdego słuchacza w szereg, tylko po to, by wprawić go w szał pod wpływem zawodzących solówek naklejonych na nich.
Sama rozpiętość brzmienia i chaos dźwięków, jakie Hendrix osiąga – pozornie wszystko naraz – na „Voodoo Child” jest równie dobrym wstępem do tego, co uczyniło wirtuoza tak niepowtarzalnym. Zwróć uwagę, a usłyszysz śpiew Hendrixa i resztę jego zespołu grającą na instrumentach… prawie.
Fioletowa mgła
Nie ma lepszego riffu otwierającego piosenkę. To miło z twojej strony, że próbujesz teraz wypisać je w swojej głowie, ale się mylisz. Być może największym geniuszem gitarowej twórczości Hendrixa jest to, że choć piosenki prawie zawsze służą instrumentowi, rzadko sprawiają wrażenie pobłażliwych.
Podczas gdy inni gitarzyści będą tańczyć w stylu Santany aż do zachodu słońca, otwierający riff Hendrixa oddaje istotę utworu i napędza melodię. Następnie w zwrotkach powraca do cudownie przesterowanych akordów, po czym następuje seria solówek, które współgrają z pędem utworu. Całość stanowi spójną całość.
Małe skrzydło
O wiele bardziej wyluzowana piosenka niż dwie poprzednie. Niemniej jednak jest to fenomenalny występ Hendrixa, który demonstruje swoją niesamowitą umiejętność łączenia złożonych melodyjnych partii z zmysłowym tonem wokalu.
Hendrix niemal nuci przy stale zmieniającym się rytmie gitary. Jest to jeden z jego najbardziej relaksujących wokali, choć zawiłość gry na gitarze nigdy go nie przesłania. Wreszcie, gdy piosenka osiąga punkt kulminacyjny, Hendrix pozwala na wykonanie jednego ze swoich najsłodszych fragmentów sześciostrunowej błogości.
Wiatr płacze Maryjo
Hendrix prawie nigdy nie zrobiłby czegoś tak niesmacznie nudnego jak piosenka akustyczna. Mimo to, podobnie jak w przypadku „Little Wing”, są tam wspaniałe momenty czarujących riffów inspirowanych progresją lat 60. „The Wind Cries Mary” jest typowy dla tych piosenek.
Całość sprawia wrażenie, jakby pochodziła z zadymionej kawiarni jazzowej, gdy Hendrix wylewa swoją poetycką odę do ówczesnej dziewczyny Kathy Etchingham. To Hendrix w jego najbardziej czysto bluesowej odsłonie, a czyste brzmienie gitary daje wgląd w wszechstronną grę mistrza.
Wszystko wzdłuż Strażnicy
Wykonany przez Hendrixa cover piosenki Dylana z 1967 roku jest przykładem – podobnie jak „Valerie” Amy Winehouse i Marka Ronsona – coveru całkowicie przyćmiewającego oryginał. Religijne aluzje Dylana i zachodnia stylistyka w tekstach doskonale łączą się ze zdolnością Hendrixa do tworzenia wielobarwnych pejzaży z dźwiękiem.
Gdy początkowe zagrywka Hendrixa przeplata się z mocnym zestawem akordów, wizja jokera i złodzieja z piosenki staje się wyraźna. Jednym z największych zastosowań tej kinowej okładki są obrazy rozpadającej się Wielkiej Brytanii w niezrównanej błyskotliwości Withnail i ja.