O nas
Kontakt

Dylemat Zielonych

Laura Kowalczyk

Dylemat Zielonych

Zgodnie z oczekiwaniami, największymi przegranymi wyborów lokalnych w Brukseli zostali Zieloni. Mówię „oczekiwane”, ponieważ niezależnie od tego, jak bardzo ludzie troszczą się o środowisko, większość nie zgodzi się na obniżenie postrzeganej przez siebie jakości życia ani na płacenie za to więcej.

„Ach, przecież zmierzamy w stronę przepaści” – mówią. I choć to prawda, nie zmienia to rzeczywistości.

Ludzie mają instynkt samozachowawczy, który uruchamia się w przypadku bardziej bezpośrednich, widocznych zagrożeń niż w przypadku apokaliptycznych – aczkolwiek realnych – przepowiedni na temat przyszłości. Pieniądze wypływające z ich kont są o wiele bardziej namacalne niż pomysł wzięcia zbiorowej odpowiedzialności za huragan lub wyższe temperatury. I ten instynkt jest głównym powodem, dla którego Zieloni mają trudności z przełożeniem pilności na głosy.

Dobrym przykładem jest porażka Zielonych w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego w Niemczech. Partia poniosła znaczne straty pomimo powszechnego uznania kwestii klimatycznych, ponieważ jej przesłanie – od dawna skupiające się na pilnej potrzebie działań klimatycznych – kolidowało z obawami wyborców co do przystępności cenowej i wpływu polityk środowiskowych na życie codzienne. To, co się wyłoniło, nie było odrzuceniem działań klimatycznych jako takich, ale raczej głębokim niezadowoleniem ze sposobu, w jaki ruch Zielonych sformułował i wdrożył swój program.

Wyniki te w Niemczech i Belgii odzwierciedlają szerszą tendencję w całej Europie, gdzie polityka ekologiczna często wydaje się nieproporcjonalnie wpływać na mniej zamożnych.

Doskonałym tego przykładem są belgijskie strefy niskiej emisji (LEZ). Teoretycznie ograniczenie emisji pojazdów zanieczyszczających środowisko w celu poprawy jakości powietrza jest pozytywnym krokiem. Jednak w praktyce środki te ogromnie szkodzą biednym, którzy nie mogą po prostu wymienić swoich starych samochodów na model elektryczny. Tymczasem bogatsi ludzie odnoszą korzyści, otrzymując ulgi podatkowe lub zachęty do zakupu samochodów elektrycznych i mogą swobodnie jeździć bez płacenia dodatkowych podatków od zanieczyszczeń.

Niektórzy płacą podatki, inni kupują Teslę.

I czy naprawdę to takie zaskakujące, że ludzie myślą najpierw o własnych kieszeniach, a potem o planecie? Nie. To rzeczywistość też się nie zmieni, bo potrzeba jedzenia, życia, ubierania się i poruszania się jest po prostu fundamentalna. To nie „ludzie” się tu mylą – lecz strategia polityczna.

Upadek Zielonych wskazuje na większy rozdźwięk między ambicjami ruchu a rzeczywistością jego potencjalnych zwolenników. Podczas wyborów w Brukseli wyborcy byli szczególnie sfrustrowani środkami, które uczyniły życie kosztownymi, a jednocześnie nie zapewniły wystarczającego wsparcia tym, którzy borykają się z największymi trudnościami. Ceny energii poszybowały w górę, a sugestia, że ​​każdy może łatwo przejść na panele słoneczne, pompy ciepła lub pojazdy elektryczne, ignoruje obciążenie finansowe, w jakim znajduje się wiele gospodarstw domowych.

Przesłanie jest jasne: nawet jeśli ludzie uznają znaczenie działań klimatycznych, nie chcą sami dźwigać tego ciężaru – szczególnie gdy wydaje się, że bogaci mogą z łatwością uniknąć poświęceń. A prawicowe partie populistyczne wykorzystują tę lukę, przedstawiając się jako obrońcy „zwykłych ludzi” przed taką „elitarną” polityką.

Jeśli więc ruch Zielonych chce przekonać wyborców i wygrać, będzie musiał skupić się na jednej rzeczy: sprawić, by bogaci płacili. Propozycje działań klimatycznych muszą uwzględniać bardziej sprawiedliwy podział kosztów i zapewniać, aby ci, którzy posiadają najwięcej zasobów, ponieśli największy ciężar.

Wszyscy wiemy, co się stanie, gdy rządy zadecydują, że ogrzewanie gazowe nie jest już możliwe: ludzie nie będą inwestować w pompy ciepła, bo zamarzną. I „tylko” podniesienie kosztów ogrzewania, aby wykorzystać nadwyżki opłat na politykę proekologiczną? Doprowadzi to do tego samego rezultatu. Ludzie zamarzną i umrą.

W praktyce działania te ogromnie szkodzą biednym, którzy nie mogą po prostu wymienić swoich starych samochodów na model elektryczny. | Johna Thysa/Getty Images

Idea odpowiedzialności zbiorowej sprawdza się tylko wtedy, gdy jest postrzegana jako prawdziwie sprawiedliwa. Jednakże obecne podejście często wydaje się wezwaniem biednych do poświęceń, podczas gdy bogaci siedzą wygodnie i cieszą się korzyściami płynącymi z bardziej ekologicznego stylu życia. Na przykład zamożni właściciele domów mogą otrzymać zachęty za instalację paneli słonecznych, ale najemcy starszych mieszkań zostają po prostu z wyższymi rachunkami za ogrzewanie i nie mają żadnego rozwiązania.

Wynikające z tego przekonanie, że polityka klimatyczna faworyzuje tych, którzy już są w lepszej sytuacji, rodzi niechęć i podważa szersze poparcie dla niezbędnych zmian.

Jasne, wszyscy uwielbiamy pomysł bardziej zrównoważonego ogrzewania, ale nie, ludzie nie zapłacą rachunku za zmianę ogrzewania gazowego na pompy ciepła – i nie powinni też tego robić. A jeśli ruch Zielonych chce odzyskać pozycję, musi opowiadać się za polityką, która nie obciąża biednych dodatkowymi kosztami.

Nadszedł zatem czas, aby ponownie przemyśleć narrację o „zbiorowym wysiłku”. Dla kogoś, kto ma 100 euro, strata 10 euro może nie mieć wielkiego znaczenia. Ale dla tych, którzy żyją za 11 lub 12 euro, ma to znaczenie.

Każdy chce ocalić planetę (miejmy nadzieję), ale większość nie jest skłonna do poświęcenia się, podczas gdy bogaci stają się bogatsi i nadal cieszą się wszystkimi korzyściami. Czas na weryfikację rzeczywistości w ruchu Zielonych: wygranie wyborów nie polega tylko na przekazaniu właściwego przesłania, ale na przesłaniu, które odpowiada codziennym troskom ludzi.

A jeśli Zieloni w dalszym ciągu będą skupiać się na szczytnych celach, nie zajmując się konkretnymi walkami gospodarczymi, z którymi boryka się wielu wyborców, ryzykują dalsze porażki wyborcze – i, co gorsza, upadek samej zielonej idei.