Dostosowując swoją strategię handlową, UE musi rozważyć, w jaki sposób złagodzić swój program zrównoważonego rozwoju, który okazuje się zbyt trudny do przełknięcia dla jej partnerów handlowych, pisze John Clarke.
Przez dziesięciolecia UE niechętnie wykorzystywała umowy handlowe jako konia trojańskiego do rozwiązywania problemów środowiskowych i innych „kwestii pozahandlowych”.
Nie mieszaj handlu z innymi kwestiami. To nie jest środek do celu. „Oddanie Cezarowi tego, co należy do Cezara” – tak nadał mu przydomek europejski komisarz.
Działało to aż do Konferencji Ministerialnej WTO w 1999 r., kiedy dokerzy, organizacje pozarządowe i związki zawodowe spiskowały – pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych – aby zniszczyć Konferencję Ministerialną (wraz z oknem Starbucks, gdzie chroniłem się przed gazem łzawiącym) z powodu widocznego braku zainteresowania ze strony WTO dla WTO. , prawa człowieka czy rozwój.
„Bitwa o Seattle” dała początek poważnym wejrzeniom w pępek w Europie i poza nią. Jest oczywiste, że umowy handlowe, czy to WTO, czy dwustronne, mogłyby zostać zaakceptowane przez Radę Europejską i Parlament Europejski jedynie wtedy, gdyby wspierały zrównoważony rozwój – termin, który wkradł się do leksykonu handlowego UE pod koniec lat 90.
Co stało się potem ?
Po niepowodzeniu rundy dauhańskiej WTO w 2008 r. UE walczyła o zawarcie 40 dwustronnych umów o wolnym handlu (FTA) obejmujących 80 krajów i połowę jej handlu.
Coraz częściej umowy te obejmują zobowiązania do zrównoważonego rozwoju. Po pierwsze, chodziło o miękką współpracę w zakresie praw człowieka, dobrostanu zwierząt i środowiska. W coraz większym stopniu wiążą się one z bardziej rygorystycznymi zobowiązaniami dotyczącymi wywiązania się ze zobowiązań klimatycznych COP21, wdrożenia kluczowych traktatów ONZ i MOP, a po szczycie ONZ w 2021 r. – skoordynowania systemów zrównoważonej żywności.
Apoteozą była umowa o wolnym handlu pomiędzy Unią Europejską a Nową Zelandią, która właśnie weszła w życie. Oprócz standardowych przepisów dotyczących zdrowia i bezpieczeństwa zawiera rozdziały dotyczące systemów żywnościowych i zrównoważonego rozwoju, zobowiązujące strony do osiągnięcia odpowiednich celów w zakresie zerowej emisji, praw człowieka, dobrostanu zwierząt, środowiska i różnorodności biologicznej.
Po raz pierwszy zobowiązania te mają charakter wiążący i podlegają cofnięciu koncesji handlowych w przypadku ich nieprzestrzegania.
Po raz pierwszy w historii nieznana z wolnego handlu Komisja Rolnictwa Parlamentu Europejskiego zatwierdziła umowę jako wzór dla przyszłych umów o wolnym handlu.
Czy zatem UE-NZ jest przyszłością? NIE.
Wszystkie powody dlaczego nie
Po pierwsze, niektóre – jak Indonezja, Tajlandia, a nawet Indie – mogą obawiać się, że nie będą w stanie wywiązać się ze swoich zobowiązań, takich jak działania klimatyczne, prawa pracownicze czy równość płci, i nie zaakceptują sankcji handlowych ze względu na niemożność ich przestrzegania.
Po drugie, niektórzy mogą po prostu nie zgodzić się z UE – na przykład w kwestiach płci, dobrostanu zwierząt czy różnorodności biologicznej.
Po trzecie, niektórzy mogą sprzeciwić się narzucaniu „zachodnich” standardów. Dobrym przykładem są Indie w okresie poprzedzającym tegoroczne wybory. Czy potrafi obronić porozumienie w sprawie „zrównoważonego rozwoju o neokolonialnych konotacjach”?
W niedawnym wywiadzie indyjski minister handlu Piyush Goyal powiedział, że środowiska nie należy mylić z handlem.
Czy to hipokryzja? Z pewnością. Prawdopodobnie będzie to jednak dyktować stanowisko Indii zarówno w WTO, jak i w umowach o wolnym handlu, tak długo jak Bharatiya Janata Party (BJP) Narendry Modiego pozostanie u władzy.
Wreszcie niektórzy partnerzy UE, choć zdolni do zrównoważonego rozwoju, mogliby dojść do wniosku, że żądania UE nie są warte wysiłku.
Weźmy Australię, z którą jesienią ubiegłego roku negocjacje w sprawie umowy o wolnym handlu z UE zakończyły się niepowodzeniem: ustępstwa UE w sprawie wołowiny i cukru były niewystarczające, aby przekonać ją do wprowadzenia obowiązków w zakresie dobrostanu zwierząt w przypadku produkcji wołowiny lub cukru pochodzącej ze zrównoważonych upraw, posiadającej międzynarodowe certyfikaty. Inni partnerzy w ramach umowy o wolnym handlu mogliby dojść do podobnych wniosków.
Jedną ręką dawaj, drugą bierz
W swoim zeszłotygodniowym raporcie na temat przyszłości jednolitego rynku europejskiego Enrico Letta przedstawił dokładnie ten sam argument: unijny program na rzecz zrównoważonego rozwoju okazuje się zbyt trudny do przełknięcia dla jego partnerów handlowych.
UE musi zatem złagodzić swój program środowiskowy i klimatyczny w swojej polityce handlowej, zrzec się przyszłych umów o wolnym handlu – a nawet nie nawiązać współpracy ze swoimi partnerami w zakresie zielonego programu. Stracić-przegrać, w żargonie biznesowym.
W swojej książce „The Argumentative Indian” laureat Nagrody Nobla, filozof Amartya Sen, opisuje indyjską tradycję dawania i brania oraz jej „wielką gotowość do akceptowania opinii innych”.
Europa prawdopodobnie potrzebuje tego samego: bycia „kłótliwym Europejczykiem”, lepszego zrozumienia trudności partnerów z krajów rozwijających się w zakresie klimatu i praw człowieka oraz przystosowania się.
Trzeba przyznać, że europejski komisarz ds. handlu Valdis Dombrovskis w marcowym przemówieniu pośrednio uznał wartość moderowania umów o wolnym handlu w celu ograniczenia ich celów w zakresie zrównoważonego rozwoju – w celu ich zawarcia.
UE skomplikowała swój program handlowy, wprowadzając równolegle szereg ekologicznych przepisów mających zastosowanie do importu, a także produktów krajowych: CBAM, zakaz towarów pracy przymusowej (np. paneli słonecznych z Xinjiangu), rozporządzenie – obecnie przełożone – w sprawie dostaw należyta staranność łańcucha. ; oraz przepisy dotyczące wylesiania, zakazujące produkcji lub importu towarów takich jak soja lub wołowina, związanych z wylesianiem.
Nawet jeśli motywacja jest szlachetna – walka ze zmianami klimatycznymi – kraje trzecie grożą rozstrzygnięciem sporów w WTO.
Same rozporządzenia są z pewnością odporne na WTO: prawdziwym sprawdzianem będzie ich wdrożenie w nadchodzących latach.
Jednym ze skutków tych przepisów jest wzbudzenie przez kraje trzecie nieufności wobec tzw. programu handlowego UE związanego z Zielonym Ładem i potwierdzenie ich obaw, że podważy to ich z trudem wynegocjowane koncesje w ramach umowy o wolnym handlu.
UE będzie teraz trudno realizować program handlowy i środowiskowy w ramach WTO.
Rolnicy na ratunek?
Ubiegłomiesięczne protesty w Brukseli dopełniają układanki. Rolnicy protestowali przeciwko niskim plonom (mają rację), kosztom nowych wymagań środowiskowych; i przywóz po cenach dumpingowych.
W tym ostatnim punkcie nie mają racji. Wcześniej lokalne protesty w rolnictwie rozprzestrzeniły się obecnie w całej UE.
Coś musi dać. Umowy handlowe nie są przyczyną napięć w rolnictwie w Europie: UE jest zdecydowanie największym na świecie eksporterem produktów rolnych, a liczba ta będzie rosła w miarę wzrostu światowej populacji, a klasy średnie wybierają europejską jakość i bezpieczeństwo.
W dłuższej perspektywie perspektywy rolno-spożywcze w Europie są dobre. UE musi jednak w bardziej przekonujący sposób wykazać społeczności rolniczej korzyści płynące z handlu.
W perspektywie krótkoterminowej UE musi moderować aspekt zrównoważonego rozwoju w swoim programie FTA i współpracować ze swoimi partnerami w zakresie wyzwań klimatycznych i środowiskowych, których pierwszymi ofiarami są rolnicy. To nie tylko autorzy. Wszystko zależy od wyczucia czasu i zarządzania oczekiwaniami.
Potrzebuje także informacji opartych na dowodach na takie tematy, jak ślad środowiskowy i klimatyczny brazylijskiej wołowiny (znacznie mniej, niż media mogą prosić). Podobnie olej palmowy z Indonezji czy Nigerii. Albo wpływ glifosatu.
Po drugie, UE musi zdecydować, jak daleko będzie realizować swój program Zielonego Ładu w zakresie handlu.
Cofanie się UE oznacza, że nie może ona nalegać na swoich partnerów w zakresie zobowiązań, których sama nie jest w stanie spełnić. Pragmatyczne podejście, dotąd obce Europie, polega na akceptowaniu umów drugiej kategorii – nieobciążonych ekologicznym bagażem – z obietnicą ponownego rozpatrzenia ich, gdy nadejdzie odpowiedni czas.
Wreszcie UE musi pomyśleć – udoskonalając swoją strategię handlową – o innych filarach zrównoważonego rozwoju: nie tylko środowisku, nie tylko europejskich rolnikach, ale także producentach w krajach rozwijających się, od których zależy nasze przyszłe bezpieczeństwo żywnościowe. Zrównoważony rozwój opiera się na trzech filarach.