Zespół TylkoGliwice Culture wybiera i udostępnia swoje ulubione zdjęcia z okazji Światowego Dnia Fotografii.
Dzisiaj obchodzimy Światowy Dzień Fotografii, doroczne święto mające na celu podniesienie świadomości na temat znaczenia fotografii.
Dzień ten sięga 1837 r., kiedy Francuzi Louis Daguerre i Joseph Nicephore Niepce stworzyli daguerreotyp, pierwszy publicznie dostępny proces fotograficzny. Odbywa się on tego dnia, aby upamiętnić deklarację patentową wynalazku przez rząd francuski.
To dzień, w którym świętujemy fotografów i ich rzemiosło, proces dokumentowania wspomnień, a także poznajemy innych ludzi i kultury za pośrednictwem fotografii. Przede wszystkim ma on na celu pokazanie, że miłośnicy fotografii z całego świata mogą cieszyć się sztuką na wspólnej platformie, pozwalając im objąć pamięć przez pryzmat, który może uwypuklić lub przekroczyć granice rzeczywistości.
Zespół TylkoGliwice Culture osobiście wybrał swoje ulubione zdjęcia i pragnie się nimi z Wami podzielić – właśnie dziś.
’Nocny strzał’ – 2008
Przez: Olivier Metzger
Moje ulubione zdjęcia to takie, które sprawiają wrażenie, jakbym zerkał w ciepły blask otwartego okna z zasłonami w czarną jak smoła noc. Nie powinienem patrzeć, życie w środku jest tajemnicą. Ale w tym chwilowym szczycie dostrzegasz błyski ludzi. Może starą choinkę. Ozdobę w postaci kota z ułamanymi uszami. Migotanie twarzy w telewizji. Ulotne fragmenty czegoś lub kogoś, które stają się zamrożonymi klatkami, aby twój umysł mógł je złożyć w sens. Ta fotografia nieżyjącego już francuskiego fotografa Oliviera Metzgera uchwyca to całkiem dosłownie.
Część jego serii „Nightshot” z 2008 r., za którą zdobył nagrodę specjalną BMW, przedstawia kobietę stojącą przy telefonie, ujętą w duże okno światła pochłonięte przez ciemność. Przez całą swoją karierę Metzger był szczególnie zafascynowany nocą, bawiąc się oświetleniem i kształtami, aby uchwycić kinową esencję świata.
Ten w szczególności przypomina mi obraz Edwarda Hoppera w sposób, w jaki zawiera niewypowiedziany moment; te tonące uświadomienia samotności i tęsknoty, które są kołysane przez sztuczną atmosferę. Jest w tym coś onirycznego, jak lunatykowanie w miejscu, które jest tylko w połowie znajome. W domu są drobne szczegóły, obraz, trochę mebli – ale też wydaje się pusty i fałszywy, jak domek dla lalek unoszący się w otchłani.
Choć niepokojące, zawsze czuję, że ukryte części mnie są zrozumiane i uwolnione przez takie cechy fotografii. Noc może być ciemna i pełna przerażenia, ale może być też miejscem, w którym znajdujemy i przestawiamy części siebie – lub szpiegujemy przez okna nieznajomych. Amber Bryce
„Louis Armstrong” – 1935
Przez: Edward Mouriquand
To zdjęcie było ze mną odkąd pamiętam. Zrobił je mój pradziadek, który był fotografem i niestety zmarł pod koniec trzydziestki. Robił zdjęcia wielu muzykom w trasie i miał okazję wejść za kulisy, żeby się z nimi spotkać. Według mojego nieżyjącego już dziadka, który zawsze mówił mi, że przypominam mu jego nieżyjącego już brata Edwarda, jego rodzeństwo było wielkim fanem jazzu, więc spotkanie z wielkim Louisem Armstrongiem było czymś, z czego był naprawdę podekscytowany.
Historia głosi, że Satchmo był naprawdę czarujący, zawsze dbał o ludzi wokół siebie i raczył ich głośnymi wybuchami śmiechu. Jednak legendarny trębacz z Nowego Orleanu nie był w najmniejszym stopniu zainteresowany rozmową o muzyce lub swoim rzemiośle. Jego główną obsesją było jedzenie. Edward był najwyraźniej bardzo rozczarowany, że Armstrong mógł mówić tylko o tym, jak bardzo lubi francuską kuchnię – szczególnie podroby – i ciągle pytał mojego pradziadka, gdzie zjeść po koncercie.
Zdjęcie trafiło do mojego dziadka, który powiesił je w swoim gabinecie w domu. Za każdym razem, gdy go odwiedzałem, widziałem na ścianie tę promienną, uśmiechniętą twarz – twarz, którą kojarzyłem z zapachem tytoniu Drum (ulubiony nałóg mojego dziadka) – i było coś w megawatowym uśmiechu Armstronga i jego błyszczących oczach, co zawsze sprawiało mi radość. Nie miałem pojęcia, kim był mężczyzna na zdjęciu w tamtym czasie – był po prostu promykiem słońca w pokoju, który mnie zahipnotyzował. Później dowiedziałem się o Armstrongu i zacząłem kochać jego muzykę, zazdroszcząc, że członek rodziny, którego nigdy nie spotkałem, mógł spotkać prawdziwą legendę muzyki. I odwrotnie.
Kiedy mój dziadek zmarł, zdjęcie trafiło w moje ręce i bez wątpienia jest to jeden z moich najcenniejszych skarbów. Przypomina mi nie tylko o sile wspomnień międzypokoleniowych, o życiu, którego nigdy nie dane mi było dzielić z jednym z moich krewnych, którego energia podobno dorównywała mojej, ale także o tym, jak ikony – niezależnie od ich pola artystycznego – są ludźmi takimi jak my wszyscy. Mają pragnienia, które nie są wywyższone ze względu na ich wzniosły status w kulturze popularnej; ich pragnienia mogą być proste i bez względu na ich znaczenie w historii lub ciężar spuścizny, którą po sobie pozostawiają, wszyscy jesteśmy ludźmi. Z wadami i zaletami. Warto cenić małe rzeczy, które bierzemy za pewnik – nawet jeśli jest to ochota na smaczny posiłek.
Trzymam to przy sobie i służyło mi nawet za każdym razem, gdy przeprowadzałem wywiad z kimś sławnym: nie schlebiaj mu, traktuj go z szacunkiem, jakim darzysz każdego innego… i nie zapomnij mieć pod ręką pod ręką rekomendacji kulinarnej, gdyby wyraził ochotę na treściwe francuskie jedzenie. Przede wszystkim jednak to zdjęcie zawsze napełnia mnie szczęściem. Taka jest siła fotografii. Po złym dniu, jeśli złapię Satchmo uśmiechającego się do mnie kątem oka, wszystko wcale nie wydaje się takie złe. Życie znów staje się smaczne. Cóż za wspaniały świat. David Mouriquand
„Błękitna kropka” – 1990
Przez: NASA
Jednym ze zdjęć, które absolutnie uwielbiam, jest kultowy Pale Blue Dot.
Żeby dać ci trochę tła, jak wiele dzieci, przechodziłem przez różne fazy kształtowania: dinozaury, LEGO, sztuczki magiczne, Michael Jackson – a potem była moja faza kosmiczna. Mój pokój był pokryty plakatami Gwiezdnych Wojen, miałem lampę lawową NASA przy łóżku i spędziłem wiele nocy bawiąc się tanim teleskopem-zabawką, który nigdy nie działał. Na moje 8. urodziny nalegałem nawet na imprezę w stylu kosmicznym, z pierścionkami imprezowymi, chipsami Space Raider i tortem astronauty!
W szczytowym momencie tej fascynacji kosmosem pamiętam, jak zobaczyłem obraz Pale Blue Dot w książce w mojej bibliotece i to mnie powaliło. Obraz, zrobiony przez sondę Voyager 1 NASA w 1990 roku z oszałamiającej odległości 3,7 miliarda mil, pokazuje Ziemię jako nic więcej niż maleńki punkcik – mniejszy niż piksel – na tle przerażającej, ale hipnotyzującej pustki kosmosu.
Zdjęcie powstało dzięki astronomowi Carlowi Saganowi, który zasugerował, aby Voyager skierował kamerę z powrotem w stronę Ziemi, gdy opuszczał Układ Słoneczny. Jak pięknie ujął to Sagan: „Spójrz jeszcze raz na ten punkt. To jest tutaj. To jest dom. To my. Na nim wszyscy, których kochasz, wszyscy, których znasz, wszyscy, o których kiedykolwiek słyszałeś, każdy człowiek, który kiedykolwiek był, przeżył swoje życie”.
Teraz, mając 8 lat, cały ciężar tej egzystencjalnej perspektywy mógł mnie przerosnąć, ale nadal pamiętam, że byłem pod wrażeniem tego, jak mała Ziemia wydawała się w wielkim schemacie rzeczy. Gdy dorastałem, zacząłem doceniać głębsze znaczenie stojące za tym obrazem – piękną absurdalność ludzkiej egzystencji, surrealistyczny, cudowny dar życia, a teraz bardziej niż kiedykolwiek, rosnącą świadomość naszej odpowiedzialności za pielęgnowanie i ochronę tej maleńkiej niebieskiej cudownej kropki. Theo Farrant
„Rosyjsko-ukraiński festiwal pogański” – 2024
Przez: Efrem Lukatsky (AP)
Skłamałbym, gdybym powiedział, że to zdjęcie zostało ze mną odkąd zobaczyłem je po raz pierwszy w czerwcu, nigdy nie opuszczając mojego umysłu. Wręcz przeciwnie. W mojej pracy jako niezależny dziennikarz muszę oglądać wiele zdjęć, niektóre są bardziej wymagające niż inne; to przeciążenie obrazami może utrudniać sortowanie i przypominanie sobie zdjęć, które widziałeś, nawet jeśli są całkiem niezwykłe.
Kiedy jednak poproszono mnie o wybranie zdjęcia na obchody Światowego Dnia Fotografii, nagle przypomniała mi się scena, która dała mi chwilę lekkości – i zdawała się przedstawiać również taką chwilę. Fotograf Efrem Lukatsky (dla Associated Press) uchwycił święto Iwana Kupały w środku lata: tak pełne skakania po ogniu, wianków z kwiatów i tańca, że łatwo byłoby zapomnieć o bombardowaniach i zaciemnieniach, które prawdopodobnie stały się faktem dla wielu z tych, którzy igrają w tym sielankowym parku godzinę drogi na południe od Kijowa.
To, co kocham w tym obrazie, jest pod wieloma względami tym, co kocham w całej serii. Jest coś w ruchu, który uchwycił, ale szczególnie w skakaniu, co przekazuje poczucie wolności – moment puszczenia, po prostu ufności, że uda ci się pokonać ogień, który płonie pod tobą.
Uczestnicy powiedzieli agencji AP, że podtrzymywanie ukraińskich tradycji było aktem buntu przeciwko niszczeniu lokalnej kultury, a ja czuję, że to uczucie przebija z obrazu, który jest pełen energii i – przynajmniej tak mi się wydaje, jako komuś, kto jest zbyt słaby, by kiedykolwiek skakać przez ogień – odwagi. Tłumy za głównymi bohaterami również nawiązują do tematów społeczności i wspólnego świętowania, które zawsze lubię na fotografiach. Elise Morton