O nas
Kontakt

Recenzja Berlinale 2024: „Skarb” – oszałamiający niewypał ze Stephenem Fry i Leną Dunham w rolach głównych

Laura Kowalczyk

Treasure

Jak tak obiecujący materiał mógł pójść tak źle?

Od czego zacząć Skarb?

W rolach głównych występują ukochani Brytyjczycy Stephen Fry i Lena Dunham, którzy wcielają się w rolę polskiego ojca (Edek) i jego córki (Ruth), urodzonego i wychowanego w Nowym Jorku, udającego się do Auschwitz-Birkenau w 1991 roku, aby prześledzić tragiczną historię rodziny jako Żydów. Brzmi nieźle na papierze.

Ale tak naprawdę otrzymujemy wstrętną Ruth krzyczącą na Polaków „Nie mówię po angielsku” i przekrzykującą ich pozdrowienia za pomocą „me llamo Ruth”, zanim wyruszy w samookaleczoną podróż, która aż krzyczy stereotypami. Widzimy, że Ruth ma dobre intencje, gdy karci dwie różne postacie za nazwanie Auschwitz „muzeum”, a mimo to wydaje się zupełnie głucha, ponieważ wydaje się, że nie rozumie, że być może ci ludzie, dla których angielski nie jest ich ojczystym językiem języku, może nie mieć słownictwa, aby wyrazić, co to jest.

W pewnym momencie przykleja sobie na udzie tatuaż z numerem więzienia jej ojca w Auschwitz, pomiędzy głębokim zaciągnięciem się papierosem a wyraźnymi zaburzeniami odżywiania. Wydaje się to niepotrzebne i jest po prostu chwytem fabularnym mającym na celu zachęcenie widzów do wczucia się w tak głęboko nielubianą postać. Książka Lily Brett „Too Many Men”, na której powstał film, została doceniona przez krytyków za zwrócenie naszej uwagi na „nieprzepraszającego głównego bohatera”, ale są na to lepsze sposoby (przeczytane, nie do zniesienia).

Choć godne pochwały jest to, że Fry poświęcił czas na naukę języka polskiego, nasuwa się pytanie, dlaczego obsadzano go w roli Polaka – to znaczy, czy nie było polskich seniorów, którzy mogliby zagrać tę rolę? Najwyraźniej producent filmu zasugerował obsadzenie Fry’a w roli skarbu narodowego, który podjął własną podróż, aby odtworzyć podróż swojego dziadka ze Słowacji do Auschwitz, co jednak potwierdza scenę, w której na koniec płacze, czując się bardzo autentycznie.

Mam wrażenie, że film nie do końca wie, dokąd zmierza. Nigdy nie dowiemy się, co Ruth chce wynieść z tej podróży (jest dziennikarką muzyczną, ale wydaje się, że nie ma jasnej wizji ani zadania na tę podróż). Włóczy się także po literaturze nazistowskiej i bardzo przywiązuje się do rodzinnej porcelany, którą uważa za „ukradzioną” przez mieszkańców mieszkania, które Edek był zmuszony porzucić przez nazistów.

I to zanim w ogóle zaczniemy od portretowania łódzkich Polaków, którzy zostali zredukowani do złodziei i ludzi skorumpowanych, których można kupić za każdą łapówkę.

Skupienie się filmu na napiętych relacjach ojciec-córka niewiele pomaga w ratowaniu filmu. Choć napięcie może i dobrze sprawdza się w książce, nie przekłada się ono dobrze na ekran. Łatwo dostrzec, że reżyser stara się przybliżyć mroczną i ponurą tematykę historii obozów koncentracyjnych być może młodszej publiczności, ale historia zawsze zdaje się krążyć wokół Ruth. W pewnym momencie, gdy Edek już prawie dopełnił swój charakter i nauczył się opowiadać o przeszłości, pokazując jej zdjęcia kuzynów, którzy stracili życie w Auschwitz, ona przez łzy oświadcza: „wyglądają jak ja”. W tym momencie kilku widzów głośno westchnęło, słysząc to – najwyraźniej oni też byli zmęczeni tą postacią.

Skarb znaczy dobrze, ale montaż wydaje się leniwy, a wątki fabularne bohaterów można przewidzieć na podstawie offsetu filmu. Szkoda tylko, że film mógł obiecać tak wiele.