O nas
Kontakt

Skrajnie prawicowa sytuacja Niemiec – zakazać czy nie

Laura Kowalczyk

Skrajnie prawicowa sytuacja Niemiec – zakazać czy nie

Naród musi zachować czujność wobec partii Alternatywa dla Niemiec – a także tych, którzy w imię jej ratowania chcą podważać demokrację.

Niemcy stoją obecnie przed jednym z najpoważniejszych wyzwań dla demokracji od czasów reżimu nazistowskiego, a ich establishment polityczny uważa, że ​​rozwiązaniem mogłoby być zdelegalizowanie drugiej pod względem popularności partii politycznej w kraju.

„Wszyscy mamy w rękach wystawienie na swoje miejsce tych, którzy gardzą naszą demokracją” – grzmiał prezydent Frank-Walter Steinmeier w sierpniowym przemówieniu upamiętniającym 75. rocznicę powojennej konstytucji Niemiec.

Steinmeier nie wymienił, kim dokładnie byli pogardzający, ani nie określił, co należy zrobić, aby „umieścić ich na swoim miejscu”. Ale w jego uwagach nie było dwuznaczności. Już następnego dnia artykuł redakcyjny Der Spiegel zatytułowany „Zakazać wrogom konstytucji!” wezwał sąd najwyższy kraju do uznania prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD) za niezgodną z konstytucją i tym samym nakazania jej rozwiązania.

Ale to nie jest odpowiedź.

Niemcy nie są osamotnione w swoich obecnych dylematach – skrajna prawica rośnie w siłę w całej Europie. Bracia Włoch, potomkowie partii założonej przez sojuszników Benito Mussoliniego w 1946 r., stoją obecnie na czele pierwszego skrajnie prawicowego rządu Włoch od czasów II wojny światowej. We Francji skrajnie prawicowemu Zgromadzeniu Narodowemu głównej przywódczyni opozycji Marine Le Pen brakuje jednego punktu procentowego do objęcia prowadzenia w sondażach. Przez cały czas wzrost nielegalnej imigracji, niestabilność gospodarcza oraz gwałtownie rosnące ceny energii elektrycznej i towarów wynikające z wojny na Ukrainie wzmacniają siły antysystemowe na całym kontynencie.

Jednak, co zrozumiałe, biorąc pod uwagę historię tej partii, najbardziej niepokojący jest wzrost popularności skrajnej prawicy w Niemczech.

Kiedy dziesięć lat temu została założona przez grupę niepokornych eurosceptycznych ekonomistów, AfD zajmowała się głównie przeciwstawieniem się ratunkom gospodarczym wspieranym przez Niemcy – co było platformą niepopularną nawet w szczytowym okresie kryzysu w strefie euro. W tegorocznych wyborach parlamentarnych partia nie przekroczyła 5-procentowego progu niezbędnego do wejścia do Bundestagu.

Dopiero kryzys migracyjny z 2015 r. – a także przyjęcie przez ówczesną kanclerz Angelę Merkel ponad miliona imigrantów, głównie muzułmańskich, przybyło do kraju – aby w końcu zwiększyć losy wyborcze partii. Wykorzystując kwestie tożsamości narodowej, grupa prawicowych działaczy wyparła założycieli partii. Z kolei w wyborach parlamentarnych, które odbyły się dwa lata później, AfD zajęła trzecie miejsce, promując zobowiązanie do położenia kresu azylowi.

Seria późniejszych oburzających uwag przywódców AfD – takich jak przechwałki, że era nazizmu była jedynie „drobinką ptasiej kupy w ponad 1000 lat pełnej sukcesów historii Niemiec” – postawiła partię poza granicami szanowanej opinii.

I tak długo, jak jej poparcie opierało się na biedniejszym wschodzie i sięgało nastolatków, niemiecki establishment zadowalał się ignorowaniem AfD jako bandy zrzędliwych reakcjonistów przewodzących masie zaćmionych i źle poinformowanych pozostawionych w tyle.

Przestarzałość tej strategii została jednak ujawniona w czerwcu ubiegłego roku, kiedy AfD wyprzedziła w sondażach Partię Socjaldemokratyczną (SPD) kanclerza Olafa Scholza i zajęła drugie miejsce.

Dokładnie w chwili, gdy nastąpiło to doniosłe zaćmienie słońca, dyrektor niemieckiej krajowej agencji wywiadowczej – Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (BfV) – dokonał znaczącej interwencji politycznej: stwierdzając, że elementy AfD szerzą „nienawiść i agitację wobec wszelkiego rodzaju mniejszości w Niemczech, zwłaszcza migrantów” – przestrzegł obywateli przed głosowaniem na drugą pod względem popularności partię w kraju.

Niestety, ostrzeżenie trafiło w próżnię. Dziś poparcie dla AfD w całym kraju wynosi około 21 procent, czyli więcej niż dla którejkolwiek z trzech partii rządzącej koalicją. Natomiast w czterech z pięciu wschodnich landów Niemiec – z których w trzech odbędą się wybory w przyszłym roku – w pierwszej kolejności głosuje się.

Ale chociaż opinia publiczna jest podzielona co do tego, czy AfD powinna zostać zdelegalizowana, jest bardzo mało prawdopodobne, aby Federalny Trybunał Konstytucyjny kiedykolwiek to zrobił.

Zastanówmy się nad losem Partii Narodowo-Demokratycznej (NPD) — znacznie mniejszej i znacznie bardziej skrajnie prawicowej frakcji, założonej przez byłych nazistów w 1964 r. Próba zdelegalizowania NPD na początku XXI wieku nie powiodła się, ponieważ wielu jej przywódców , w tym autor antysemickiego traktatu stanowiącego integralną część sprawy rządu, okazały się tajnymi agentami BfV. Druga próba została następnie zablokowana w 2017 r., kiedy sąd uznał, że partia jest zbyt mała, aby stanowić zagrożenie dla porządku konstytucyjnego.

AfD jest stosunkowo znacznie większa, ale przeszkoda prawna w jej zakazaniu również pozostaje wysoka – i słusznie. Choć Niemcy słyną ze swojej długiej i haniebnej historii ekstremizmu politycznego, odniosły sukces w zakazywaniu nieprzychylnych ruchów i ekspresji politycznej.

Na przykład w 1878 r. ówczesny kanclerz Otto von Bismarck zdelegalizował socjaldemokratów na okres 12 lat i oczywiście naziści zdelegalizowali wszystkie partie polityczne. Później, we wczesnych latach zimnej wojny, Niemcy Zachodnie zdelegalizowały Partię Komunistyczną i małą frakcję neonazistowską, podczas gdy Niemcy Wschodnie zakazały wszelkiej zorganizowanej opozycji politycznej wobec rządzącej Partii Jedności Socjalistycznej.

Następnie w 1972 roku kanclerz Niemiec Zachodnich Willy Brandt wprowadził dekret antyradykalny, upoważniający BfV do monitorowania Wszystko federalnych pracowników i kandydatów – nie tylko tych zajmujących się informacjami niejawnymi – ze względu na podejrzane sympatie polityczne. Brandt zaczął później żałować tego posunięcia, które ostatecznie skierowało się w stronę znacznie większej liczby lewicowców niż tych tęskniących za Trzecią Rzeszą. „Wydawało mi się błędem próbować prowadzić spory polityczne przy pomocy policji i prokuratury” – pisał w swoich pamiętnikach.

Należy również pamiętać, że choć dziś Niemcy rozważają zakazanie partii prawicowej w celu „ochrony” demokracji, to odbanowanie partii komunistycznych, że Grecja, Portugalia i Hiszpania rozpoczęły udane przejście od dyktatur wojskowych do pluralistycznych demokracji.

Zakaz wypowiedzi i ruchów politycznych – podstawowe elementy niemieckiego etosu „wojującej demokracji” – opiera się na popularnym błędnym przekonaniu na temat historii kraju: że naziści doszli do władzy w wyniku „nadużycia” wolności słowa. Raczej, jak wykazał uczony Jacob Mchangama w swojej książce „Wolność słowa: historia od Sokratesa do mediów społecznościowych”, Republika Weimarska często zakazała publikacji nazistowskich, a samemu Hitlerowi w latach 1925–1927 w większości krajów związkowych zakazano wypowiadania się publicznego.

To, że ochrona demokracji może czasami wymagać zastosowania niedemokratycznych metod, jest nierozwiązywalnym paradoksem. A ryzyko, na jakie narażają się teraz zwolennicy „demokracji bojowej”, polega na tym, że w swojej gorliwości w obronie demokracji ją osłabią.

Ostatecznie powstanie AfD jest świadectwem porażki establishmentu.

Pośpieszne porzucenie energetyki jądrowej, jak zrobiła to Merkel po katastrofie w Fukushimie w 2011 r., i pogłębienie zależności Niemiec od rosyjskiego gazu ziemnego – polityka ciesząca się szerokim poparciem elit politycznych i gospodarczych – położyły podwaliny pod dzisiejszy gwałtownie rosnący koszt energii. Tymczasem uspokojenie Rosji – postawa preferowana przez Berlin aż do zeszłorocznej inwazji na Ukrainę – umożliwiło Moskwie interwencję w Syrii, która była główną przyczyną kryzysu migracyjnego w 2015 roku.

To konsekwencje wszystkich tych nieudanych polityk po raz pierwszy w powojennej historii Niemiec popchnęły prawicową partię populistyczną do Bundestagu – a grożenie jej zakazem w niewielkim stopniu osłabi źródła jej poparcia. W istocie może to mieć odwrotny skutek, sygnalizując wyborcom, że establishment polityczny nie może tolerować wyzwań podważanych jego rządów.

Niemcy muszą zatem zachować czujność nie tylko wobec AfD, ale także wobec tych, którzy w imię jej ratowania chcą podważać demokrację.