Dotarcie do migrantów, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia łodzi motorowej u wybrzeży Hiszpanii, zajęło Javierowi Gonzálezowi minutę, ale zanim tam dotarł, jeden z nich już nie żył.
Javier González i jego ekipa kręcili film promocyjny na plaży w Sancti Petri na hiszpańskim wybrzeżu Andaluzji, kiedy zauważyli zbliżającą się do brzegu łódź motorową z ponad dwudziestoma osobami na pokładzie.
Chociaż ten widok nie był dla Gonzáleza niczym niezwykłym, ponieważ plaża jest „gorącym miejscem” dla handlarzy narkotyków i przybywających łodzi, to, co tym razem zobaczył Hiszpan, zmroziło mu krew w żyłach.
27 migrantów z Afryki Północnej znajdujących się na łodzi zostało wrzuconych do wody jeden po drugim podczas sztormu.
„Był silny prąd, nie umieli pływać i mieli na sobie dużo ubrań. Płynęli pod prąd i tonęli” – González, który zna tę okolicę, ponieważ prowadzi na wyspie szkołę surfingu Náuticas Gurri. tej samej plaży, powiedział TylkoGliwice.
„Prąd morski zepchnął ich na dno” – dodał.
Kiedy wszyscy migranci na łodzi zostali wyrzuceni około 50 metrów od brzegu, łódź zawróciła i uciekła.
Wtedy González chwycił swój mały ponton i wskoczył z synem do morza, aby ich uratować.
„Dotarcie do morza i dotarcie do nich zajęło mi około minuty, a kiedy to zrobiłem, jeden z nich już utonął, twarzą w dół” – mówi González.
„Zaczęliśmy wciągać ludzi do łodzi, ale niektórym z ust wydobywała się biała piana” – dodaje.
Reszta ekipy, która pozostała na lądzie ze względu na nieznajomość terenu i prądów, wezwała służby ratunkowe i policję.
Według hiszpańskiej policji pasażerowie łodzi opuścili Maroko w grupach liczących do 40 osób, które zostały porzucone na morzu w różnych częściach wybrzeża Andaluzji.
Spośród 27 osób, które wskoczyły do tej niebezpiecznej części morza, tylko ośmiu udało się dotrzeć na plażę, czterech zginęło tego samego dnia, a kolejnych może zabraknąć.
Sprawę bada hiszpańska policja.
Grożono mu użyciem broni
Ponieważ wielu migrantów na łodzi nie chciało wskakiwać do wody, ponieważ nie umieli pływać, a łódź nie mogła zbliżyć się do brzegu bez wpadnięcia na mieliznę, przemytnicy użyli przemocy, aby ich odstraszyć.
„Jeden z chłopców powiedział nam, że grozili mu bronią, aby zmusić go do skoku. Widziałem, jak pozostałych popychano, ponieważ nie chcieli skoczyć” – mówi González.
Gdy już ich uratował i dotarli na brzeg, członkowie zespołu sami rozpoczęli reanimację migrantów, ogrzewając ich własnymi ubraniami, podczas gdy czekali na służby ratunkowe.
Zdesperowani robili, co mogli, aż do przybycia specjalistów.
„Protokół był okropny. Czerwony Krzyż przyjechał po dwudziestu minutach, hiszpańska policja po pół godzinie i dopiero wtedy przyjechała karetka. Morskie Pogotowie Ratunkowe nawet się nie pojawiło” – mówi González.
Wielu zastanawia się, co by się stało, gdyby nie było tam bohaterskiej grupy, która ich uratowała.
„Trzech lub czterech było w bardzo złym stanie. Inni cierpieli na hipotermię” – dodaje.
Ze wstępnych dochodzeń wynika, że załoga łodzi składała się z czterech osób, dwóch Hiszpanów i dwóch Marokańczyków. Uważa się również, że migranci zapłacili za podróż do 5000 euro każdy.
W następstwie tego zdarzenia policja krajowa wszczęła dochodzenie w sprawie ofiar śmiertelnych, a na miejscu pracują funkcjonariusze policji sądowej i brygady kryminalistycznej.
Niemniej jednak González skarży się, że obszar ten jest znany jako „gorące miejsce” dla handlarzy ludźmi, a mimo to władze niewiele robią, aby zapobiec tego typu sytuacjom.
„Gdyby nas tu nie było… Nie jestem profesjonalistą, nie wiedziałbym, jak pomóc. Służba morska powinna tu być” – mówi.
Chociaż Hiszpańskie Wyspy Kanaryjskie są centrum nielegalnej imigracji i odpowiadają za 70% sprowadzenia na ląd, na Półwysep Iberyjski nadal przybywają migrantów.
Według Andaluzyjskiego Stowarzyszenia Praw Człowieka odległość między Hiszpanią a Afryką wynosi zaledwie 14 kilometrów i choć tego szlaku migracyjnego nie można porównywać z Wyspami Kanaryjskimi, w 2023 r. na ten obszar przybyło już około 800 osób.
Dziewięć osób zginęło także na wybrzeżu Kadyksu, w tym na plaży Sancti Petri.