Latynoamerykańska gwiazda muzyki pop napisała kontynuację albumu i film o swoim związku z aktorem Benem Affleckiem.
To był ważny tydzień dla diw lat dziewięćdziesiątych. Najpierw Beyoncé ogłosiła swój powrót na Super Bowl z nadchodzącym albumem „Act II”, będącym kontynuacją albumu „Renaissance” z 2022 roku.
Teraz Jennifer Lopez powraca na scenę z własną kontynuacją albumu, tym razem będącą odpowiedzią na jej album z 2002 roku „This Is Me…Then”.
Kiedy to wyszło na jaw, J.Lo była u szczytu swojej sławy. Główny singiel „Jenny from the Block” stał się hitem, ale to właśnie występ ówczesnego chłopaka Bena Afflecka w teledysku trafił na pierwsze strony gazet.
22 lata później J.Lo nie jest już tylko Jenny z Block. Wystąpiła na Super Bowl, a za rolę w filmie była nominowana do Złotego Globu Naciągacze a po dziesięciu latach małżeństwa z Markiem Anthonym i kilku innych związkach wraca do Afflecka.
Jeśli definiowanie jednej z latynoamerykańskich gwiazd popu odnoszących największe sukcesy w historii na podstawie jej związku z Affleckiem wydaje się niesprawiedliwe, to dokładnie tak Lopez określiła siebie na nowym albumie „This Is Me… Now”.
Oprócz albumu – pierwszego od dziesięciu lat – Lopez wydała narracyjny film muzyczny inspirowany jej piosenkami. Napisany przez Lopeza z pomocą Afflecka, Matta Waltona, Chrisa Shafera i reżysera filmu Dave’a Meyersa film jest odą do burzliwego życia romantycznego gwiazdy aż do jej obecnego małżeństwa.
Dla niewtajemniczonych: przed ślubem z Affleckiem w 2022 r. Lopez od dziesięciu lat była w związku z ukochaną z dzieciństwa, była trzykrotnie zamężna i miała szeroko nagłaśniane romanse z Seanem Combsem, Casperem Smartem i Alexem Rodriguezem.
The To ja teraz Film, dostępny od dziś na Amazon Prime, to oda do upodobania gwiazdy do niefortunnych romansów i jej podróży do miłości własnej… oraz renesansu Bennifer.
Uczciwie ostrzegamy, film ten ma niewiele wspólnego z wizualnym filmem wspomnianej divy Beyoncé Lemoniada towarzyszyć jej albumowi z 2016 roku. Chociaż uznano to za dzieło definiujące gatunek czarnej sztuki feministycznej, Lopez ma inny cel.
Zamiast, To ja teraz to bunt czystego obozu. Pomiędzy przerywnikami science-fiction, sekwencjami snów i antropomorficzną astrologią, Jenny from the Block zabrała nas z powrotem do uroku mocnego popu z lat dziewięćdziesiątych.
Cienka jak pajęczyna fabuła podąża za Lopez, która przemierza tratwę niesmacznych mężczyzn, próbując ponownie uruchomić swoje złamane serce – dosłownie po wypadku motocyklowym, gdy siedzi okrakiem na Afflecku, przenosi nas do steampunkowej fabryki z nieprawidłowo działającym mechanicznym sercem.
Fabrycznie Lopez wykonuje „Hearts and Flowers”, trzaskający banger, któremu towarzyszy mocny taneczny numer CGI. Tendencja ta utrzymuje się aż do następnego numeru, „Rebound”. Kolejna wysokiej jakości piosenka popowa w stylu latynoamerykańskim, tym razem rozgrywająca się w szklanym apartamentowcu inspirowanym BDSM, gdzie Lopez walczy z problematycznym chłopakiem o piosenkę.
Narracja przeskakuje pomiędzy scenami z codziennego życia Lopez, w tym sesjami poważnej terapii z terapeutą granym przez rapera Fat Joe, sekwencją małżeńską z zmieniającą się obsadą stajennych i bezczelnymi interwencjami grupy przyjaźni.
Sceny te przeplatane są niebiańską radą znaków zodiaku, w którą gra gwiazdorska sprawa, w tym Jane Fonda, Trevor Noah, Kim Petras, Post Malone, Keke Palmer, Sofia Vergara, Jennifer Lewis, Neil deGrasse Tyson, Jay Shetty i Sadhguru . Ułożone w stos.
Astrologiczni opiekunowie Lopez nadzorują jej drogę do samoakceptacji w scenach przypominających – w moim najbardziej charytatywnym – coś z „Aniołów w Ameryce” Tony’ego Kushnera. Gdy Lopez w końcu przedziera się przez wystarczającą liczbę mężczyzn na śmietniku, by rozpoznać, że nie potrzebuje żadnego mężczyzny.
Poza irytującą rolą mocno umalowanego prawicowego prezentera, Afflecka nigdzie nie widać, a Lopez odnajduje miłość do siebie w lekko wilgotnej piosence na zakończenie – hołd dla Śpiewać w deszczu to nie ląduje.
Jest w nim bardzo dużo relacji, a pomiędzy tandetnymi lokalizacjami CGI, dowcipnymi dialogami i w pełni zaangażowanymi numerami tanecznymi, całość składa się na zabawny teledysk, który nie próbuje na nowo zdefiniować gatunku, ale przywraca go do korzeni. Numer obozu jest ustawiony na 11 i jeśli nie traktujesz tego zbyt poważnie, jest to świetny sposób na spędzenie godziny z gwiazdą i jej zaskakująco przyjemnym nowym albumem.