Zdjęcia do czwartego filmu o Bridget Jones rozpoczną się wiosną tego roku – ale czy świat naprawdę potrzebuje ponownego spotkania z panną Jones?
Powszechnie uznawaną prawdą jest, że upijająca się Bridget Jones i jej rozmyślania o wielkich majtkach są bardziej zawstydzająco okropne niż jakikolwiek nowatorski golf w kształcie renifera, jaki kiedykolwiek mógłby być.
A jednak, podobnie jak nieprzyjemny smak zupy z niebieskich porów, ona pozostaje.
Ogłoszono, że zdjęcia do czwartej części serii filmów rozpoczną się w maju tego roku, a 54-letnia Renée Zellweger powróci do roli tytułowej u boku Colina Firtha i Hugh Granta, którzy grają rywalizujące ze sobą miłosne interesy (patrz także: Mężczyźni fantasy dla kochającej slogany „godziny ginu” części społeczeństwa) Mark Darcy i Daniel Cleaver.
Na podstawie powieści Helen Fielding z 1996 roku pod tym samym tytułem. Dziennik Bridget Jones w 2001 roku wprowadził na duży ekran 32-letniego singletona z obsesją na punkcie wagi; rzekomo wiarygodna reprezentacja skupionych na karierze białych kobiet z klasy średniej z pokolenia X.
Ta nadchodząca wersja jest adaptacją powieści Fieldinga z 2013 roku „Bridget Jones: Mad About The Boy”, w której, uwaga, spoiler, Darcy nie żyje (co jest oznaką zbiorowych westchnień rozczarowanych fanów Firth).
Teraz, po pięćdziesiątce, Jones musi poradzić sobie z samotnym macierzyństwem, nowym, wspaniałym światem aplikacji randkowych i wynikającym z niego związkiem ze znacznie młodszym mężczyzną.
Akcja zaczyna się osiem lat później Dziecko Bridget Jones trafił do kin, gdzie Bridget romansuje z wyrzeźbionym Patrickiem Dempseyem, zanim poślubi Marka Darcy'ego, po tym jak potwierdziła, że jest w ciąży z jego dzieckiem.
„Oczekuje się, że gorączka Bridget ogarnie Londyn tej wiosny” – powiedziało The Mail On Sunday źródło na temat nadchodzącego filmu.
Mamy nadzieję, że nie. Gorączka Bridget brzmi jak straszna dolegliwość i prawdopodobnie objawia się takimi objawami, jak wypaczone postrzeganie obrazu własnego ciała i spocone wspomnienia nieudolnego szefa dotykającego Twojego tyłka w windzie.
Mimo całego Chaka Khana i wódki, w tej jednowymiarowej postaci nie można znaleźć kobiecej siły, która bardziej przypomina jęczący wątek Mumsnet niż złożone, cieniste patriarchalne doświadczenia samotnej kobiecości.
Jeśli zabrzmię zbyt surowo, to na pewno nie z powodu resztkowej frustracji, jaką odczuwam po tym, jak Jones pozwolił sobie na tak przestronne miejsce na londyńskim Borough Market za pensję dziennikarki, mimo że była też absolutnie okropna w swojej pracy (w pewnym momencie, po wylądowaniu w rzekomym wywiadzie stulecia, pyta brytyjską pracownicę humanitarną, żonę kurdyjskiego przywódcy rewolucyjnego: „Czy spodobał ci się Kafir, gdy go pierwszy raz zobaczyłeś?”).
Wiem, wiem – to mainstreamowa komedia romantyczna z początków. Każdy jest atrakcyjny (nawet jeśli wielokrotnie nam wmawia się, że nie jest), a pieniądze na ogół nie grają roli. Ale także: Jak mam sympatyzować z postacią, której jedyne godne uwagi cechy to palenie na łańcuchu, przeklinanie i aktywne ściganie molestowania seksualnego w miejscu pracy, jakby było to jakieś urocze spotkanie.
Czas oczywiście pogorszył i tak już chwiejny wygląd Bridge’a. Podobny do Seks w wielkim mieście Carrie Bradshaw, zmieniające się standardy społeczne i postrzeganie tożsamości płciowej sprawiły, że te niegdyś „kultowe” portrety kobiet stały się jeszcze bardziej niesympatyczne i nieistotne, a następnie zdemaskowane przez różne kolektywy internetowe, aby ujawnić ich antyfeministyczny nerw i ścięgna.
Chociaż jest WIELE rzeczy, które można rozróżnić Dziennik Bridget Jones – i to nawet bez wchodzenia w okropne sequele – z pewnością największą obrazą jest główna sugestia, że kobietom przeznaczone jest czuć się jak nieszczęsne „stare panny” na krawędzi ugotowania króliczka bez mężczyzny w życiu. A dokładniej – bez okropny mężczyzn w ich życiu. Daleki od jakichkolwiek fantazji w odcieniach Austen, Cleaver jest bohaterem nagłówków MeToo, podczas gdy Darcy ma całą charyzmę tekturowej wycinanki w wilgotnych spodniach. Wkurza się też najbardziej, kiedy odpowiada Bridget: „Zaczekaj chwilę… mili chłopcy nie całują się w ten sposób” słowami: „Och, tak, oni, kurwa, to robią”.
Jeśli to jest sexy, przelej moje libido do durszlaka.
Powiedziawszy to wszystko, muszę się teraz do czegoś przyznać: patrzę Dziennik Bridget Jones w każde Boże Narodzenie, zwykle podwójnie płatne, z równie nudnymi i irytującymi Właściwie miłość (przeczytaj tutaj przemyślenia moich kolegów na ten temat.)
Pomimo tego, że dostrzegam karłowate powierzchowności i wręcz szkodliwe stereotypy, narracja filmu płynie dalej, nadal *szepczę* uważam, że niektóre postacie Richarda Curtisma są przytulne, a Jim Broadbent jest taki, że można go przytulać.
Widziałem ten film po raz pierwszy, gdy byłem bardzo młody, wpisał się on także w moje odniesienia kulturowe do tego stopnia, że ilekroć muszę zająć się jakimś bisto (co, szczerze mówiąc, zdarza się dość często), wykrzykuję: „Przepraszam, nierówny sos wzywa!”
Wszystko, co pojawia się na ścieżce dźwiękowej z Gabrielle i Geri Halliwell, również zasługuje na dodatkowe uznanie.
Jednak to wszystko nie wystarczy, abym zapragnął kolejnego filmu o Bridget Jones. Kiedy studio zrozumie, że nostalgia to za mało? Zwłaszcza, gdy nie dzieje się nic nowego ani interesującego z już zużytymi, cienkimi jak opłatek postaciami.
Mark Darcy powiedział kiedyś, że bardzo lubi Bridget: „Taką, jaką jesteś”. Choć muszę się z tym nie zgodzić, I zrobiłbym chciałbym ją zostawić taką, jaka jest, z traumą z dzieciństwa na brodziku i niekończącymi się porównaniami dotyczącymi rozmiaru tyłka – z pewnością wszyscy mamy już dość emocjonalnego pieprzenia.